O niebieskiej strzale, randomowo wystylizowanych Simsach, cienkim szkle i o tym, kto nie jest mandoliniarzem.

"Ktoś tutaj był i był,
 a potem nagle zniknął
 i uporczywie
 go
 nie ma".
Wisława Szymborska,"Kot w pustym mieszkaniu"

No dzień dobry…
Nie było tym razem problemu z cytatem “na wstęp”.
Najmniejszego zawahania nawet.
To o mnie.
I o blogu.
Jak nic.
Mur beton
i naturalnie.
“Absolutnie!”, jak powiedziałaby Pani Surmaczowa do doktora Koziełły
w Klanie (#wiemżewieciektoto).
Ale już jestem.
Tadam!
Wróciłam.
Jak Arnie w Terminatorze, jak Keanu w filmie John Wick….

Dłuższą chwilę mnie nie było, ale uwierzcie, musiałam uporać się
z doświadczeniami, przy których ostry-cień-mgły to tępo-wyraźne-słońce.
Po naszemu: łatwo nie było, ale żadnych żalo-smutnych-dram nie zamierzam Wam tu serwować.
Dla wyjaśnienia, (za słownikiem slangu miejski.pl): drama to przeważnie negatywna sytuacja wywołująca dużo emocji, często skrajnych.
Drama wyróżnia się zwykle posiadaniem historii bazowej, na której narasta problem oraz długofalowością, czym zazwyczaj różni się od wydarzeń spontanicznych, jak inba czy przypał). No to jak tę definicję czytam to nie, to nie tu.
Nie po to opłacam domenę, serwer wirtualny…. i internet oraz prąd, żeby Wam tu zamulać ( zamuła – straszna nuda, lipa/ cyt.za słownik slangu miejski.pl).
Poza tym, nauczyłam się już, przez te kilkadziesiąt wiosen, że pewne rzeczy w życiu należy (od)puszczać, dlatego, że po prostu są c i ę ż k i e.
#podwójneznaczenia

Także jak to drzewiej bywało: radocha, zaciesz, sarkazm i Hawranowa obserwacja jako klimaty dominujące.

Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane…

… jak pisała w tym samym utworze cytowana “na górze strony” noblistka.

Trzeba więc (na nowy-początek) jakoś wyselekcjonować, co z czasu niebytu-mego-tu warte jest opowiedzenia/opisania.
Jako, że nazwa bloga zobowiązuje – nie będzie to miało żadnej chronologii czy odgórnej logiki. Lekko chaotyczny przegląd treści z blogowej próżni:

  1. Muzyka
    Miałam trochę przerwy w nałogowym słuchaniu muzyki.
    Moment nie-sprawdzania co nowego na YT i tym podobnych.
    Ale wracam powoli do starej, dobrej ciekawości świata muzycznego. Niemniej jednak, bez tak zwanego bicia, muszę się przyznać, że o ile kiedyś przez większość dnia pod nosem nuciłabym ambitne mniej lub bardziej piosenki rockowe, popowe, hip-hopowe, Podsiadł(o)we i cytowałabym Wam tu ciągiem takie piękne teksty, jak z jednego z moich ulubionych kawałków ostatnio:

Czasem wątpię, czasem jestem tchórzem
Kłócę się najgłośniej, kiedy wiem, że masz rację
Kochać to za mało, wciąż Cię lubię
Wiem, ile zepsułem, będę starał się bardziej

Artur Rojek, “W nikogo nie wierzę tak, jak w Ciebie”

… to teraz w moim repertuarze “królują”, zarówno odśpiewywane dziecku, jak i sobie pod nosem, gdy nikt nie widzi, takie hity jak:
“Była sobie żabka mała re re kum kum kum, re re kum kum,
która mamy nie słuchała, re re kum kum bęc!”
W pakiecie z żabką: “Ta Dorotka, ta malusia”, “Kotki dwa”
i “Idziemy na niedźwiedzia”.

Ale, co by nie mówić, wciąż lepsze to, niż zapodać bit Meminema:
“nie pytają Cię o imię
walczą z ostrym cieniem mgły(…)

to jest maj nie pachnie Saska Kępa”.
No mam swoje granice.
I choć nie jestem mandoliniarzem, czyli osobą obrażającą gust muzyczny innej osoby to  #pewnychrzeczynieodśpiewam.
Aaa, i chciałabym rzec, że wydaje mi się, że Saska zawsze w maju pachnie bzem. Kropka. Po włosku Punto.
Kropka, która zamyka temat muzyczny na dziś, a jednocześnie, jakże płynnie, otwiera kolejny.

2. Punto, czyli motoryzacja. Motoryzacja, czyli Punto.
Niestety czas próżni blogowej, był czasem pożegnania z niebieską strzałą.
W blogowym oświadczeniu majątkowym z pierwszych wpisów, gdzie Punciak wchodził w skład masy spadkowej, musi się więc pojawić aneks.
Czuję, że jestem temu autu winna oficjalne pożegnanie.
I podziękowanie:
za kilkadziesiąt tysięcy zrobionych ze mną kilometrów.
Za “dźwiganie” moich bambetli przy przeprowadzkach.
Za odwożenie korpokolegów i korpokoleżanek po imprezach do domów.
Za dzielne przebiegi na trasie Wrocław-Katowice i Katowice-Wrocław.
Za wypady do Piły, Legnicy, Krakowa i Włoch.
Za to, że nigdy nie zawiódł w trakcie drogi (#naparkingutoinnakwestia #ważneżezabarierkaminaA4staćniemusiałam):

Za niezliczone przygody z siostrzenicą na pasażerce, latające hot dogi, krówkowe toffi z bi-pi, wyprzedzane białe busy, lejm-znaki i schowek pęczniejący od płyt si di (cd) :

Za patrona tras –  jednorożca, który będzie sprawował pieczę i nad nowym motoryzacyjnym nabytkiem:

Za to, że lewy pas bez wstydu był “nasz”, mimo 78 koni pod maską (#lamywbeemkach #takwogólenicniemamdobeemek #żebyniebyło).

I za to, że nigdzie kawa na wynos nie smakowała tak dobrze jak w Punciakowej trasie:

Grazie Mille, Amico! Mi mancherai!

A skoro już wspomniałam o kawie…

3. Kawa.
Tu niewiele się zmieniło. Nie wydoroślałam, czyli: nie lubię whisky, zamiast opery wolę kino, a zamiast espresso wybieram mleko z kawą.
Zmieniło się tylko jedno.
Teraz częściej piję zimną… (#matkizrozumieją #zimnakapuczina).

źródło zdjęcia : Pinterest/ zapisano z www.lifeofamomma.com

#odkryłamteżżeczasemmikrofalówkaratujesytuację

Poza tym zauważyłam zwiększające się podobieństwo kawowych nawyków, do tych, które celebrowała moja mama. Czyli kawa najlepiej smakuje mi
z cieniutkiej szklanki lub kubka z cienkiej porcelany i, (to już od dawna),
z niczym nie smakuje tak dobrze, jak z zagęszczonym mleczkiem z krówką na opakowaniu. Generalnie od lat przyczyniam się do sukcesu finansowego pewnej firmy z Gostynia. #wciążczekamnazdjęciezkrówkąwitającąnawjeździedotegożmiasta
#inagratisowykartonikmleczka #pojemnośćtakplusminus20litrów

4. Coś na ząb, czyli po dorosłemu jedzenie, po młodzieżowemu szamka.
Tu w zasadzie też niewiele zmian. Nadal dodaję sól do frytek,
cukier do kawy i herbaty, w chwili słabości duże lejsy paprykowe zakupię, nawet jak promocji w Kerfie na nie nie ma i wciąż sprawdzam, czy aby na pewno pieczywo zawiera gluten, w sensie – nie wiem, z czym chcę kanapkę, ale na pewno ma być z glutenem! (#noglutennokraj, #makeglutengreatagain,
czy,
jak pisywał kiedyś kolega z korpoławki: #jeżelinielubiszglutenunienazywajsiebieproszęprawdziwymPolakiem).

Wciąż też nie lubię suszi, arbuza, kisielu. I łiski – jak pisałam wyżej.

5. Literatura.
Mimo tego, że (porównywalnie z kategorią muzyczną) dość dużo czasu zajmuje mi recytowanie zasypianek i czytanie kogo rozbawia Disneyowski Goofy, to nie zapomniałam całkowicie o literaturze +18 (nie mylić
z dziełami Pani od trzystukilkudziesięciu dni).
Wciąż cieszy mnie nowa książka na półce, a dobieram je tak, że prawie każda cieszy mnie też po przeczytaniu. #notimetowaste
Kryminały i biografie nadal w top of de top. Ale nie o nich chciałam w tej części wspomnieć.
Zamierzam natomiast polecić Wam książkę “Świnia ryje w sieci” oraz eBook “Dzienniki hejterskie” autorstwa PigOuta.
To (e)książkowe reprezentacje: mądrego sarkazmu, kunsztownej autoironii
i nowomowy, którą, po młodzieżowemu, propsuję.
Lekkie pióro, nawet przy opisach ciężkich celebryckich inb
(inba= niespodziewane wydarzenie, zwykle o wydźwięku negatywnym, wywołujące duże emocje, inaczej np.: masakra/ cyt. za miejski.pl).
Ponadto są tam nawiązania do mojej codziennej rzeczywistości w wymiarze długofalowym – pracy w korpo, a także do pojedynczych życiowych wydarzeń – jak na przykład próba bycia na kilku (w zależności od stacji TV) Sylwestrach jednocześnie.
Wspominam tu o tej literaturze z jeszcze jednego, istotnego względu: bardzo dawno nie zdarzyło mi się śmiać przy czytaniu czegoś w głos (#boprzyoglądaniurelacjiMakeLifeHardernaInstagramiejaknajbardziejrechoczęażsłychać).
A to wielka sztuka sprawić, by się człowiek w momencie chłonięcia lektury czuł po prostu miło i przytulnie. To tak dobre uczucie, jak gdyby mama wołała na pierogi ruskie, albo na pączki. #choćPigoutpewniezamieniłbytonapotrójnegoburgera
Jednym słowem/zdaniem:
Szanowny PigOucie, cytując jutubowego –  internautę: Jest Pan diamentem Excelsior pośród węgla blogerów/autorów. Dziękuję!

A skoro już wspomniałam tam wyżej o korpo…

6. Praca.
Ten moment/
gdy odliczasz godziny do powrotu do biura/
bo brakuje Ci :
spijania kawy i plotkowania ze współpracownikami w kuchni/
wspólnego wyjścia do lidzia na poniedziałkową promocję/
samej pracy/
motywacji, by przed południem zamienić pidżamę na ofis luk/.
Ba, ten moment, gdy brak Ci nawet tego, że ktoś ciągle podpija Twoje mleko
z lodówki…
I już jesteś w ogródku/
już witasz się z gąską/
już dostarczyłeś badania medycyny pracy
… a tu pandemia…
Jedyne, co pozostaje, to zanucić sobie pod nosem piosenkę Alanis Morisette “Ironic”. #oczywiścietaśmaprofesjonalna #zawsze
#szansaszansaszansa#szansaszansaszansaaa#szansaszansaszansa
#szansanasukces! (zanućcie w głowie, w pokłonie za prowadzenie tegoż programu przez Wojciecha M.)

Skoro zaś wspomniane zostało koronowane ostatnio słowo pandemia, to kilka słów o niej też niechże się pojawi.

7. Kwarantanna w koronie.
Czasem wydaje mi się, że Internet powiedział już na ten temat wszystko.
Ale chwilę później wchodzę na wyżej wspomniane relacje Make Life Harder
i stwierdzam, że kreatywność ludzka nie zna granic, a Internet dostosowuje się do zmieniających warunków szybciej, niż niektórzy podpisują wszystko to, co się im podłoży pod nos/rękę.
Ponieważ treści dotyczących aktualnej sytuacji jest wszędzie pełno, nie zamierzam się tu jakoś specjalnie, póki co, rozpisywać.
Napiszę Wam tylko zdanie, które kiedyś usłyszałam od kobiety-legendy, Pani Zosi.
Rozmowy z Panią Zosią były długo przed pandemią, więc Pani Zosia używała tej sentencji nie w odniesieniu do wirusa. W tamtym czasie bardziej w odniesieniu do “pasożyta”, którym w jej opinii była jej własna synowa.
A sentencja ta brzmi: “nawet najdłuższa żmija kiedyś przemija”.
I tej mądrości się trzymajmy. Pani Zosia wie co mówi. I jako była kierowniczka PeWeXu – na życiu się zna.
#tominie

8. Dom.
Kwarantannowo, ale stabilnie.
I sterylnie.
Ręce myjemy.
Do prawników nie dzwonimy.
Seriale oglądamy.
Filmy mniej, ale też.
Zwiększyliśmy średnią ilość spożycia mrożonej pizzy z Biedry.
Nawet tą “na grubym cieście” nie gardzimy.
O dziwo cheddar z Lidzia (z krówką na “okładce” najlepszy! #cojamamztymlogiemkrówki #innakrówkaniżgostyńska) dłużej zalega
w lodówce.
P. lata kulką w kosmosie, ja daję zarobić Paczkomatom.
Wytrzymujemy dzielnie.
Uczucia obecne.

Spajdi potwierdza:

 

żródło: https://me.me

I cóż za przypadek, że tak do podsumowania tego punktu mi tu znowu genialna Wisława pasuje, tym razem z Portretem kobiecym:

Musi być do wyboru,
Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.
To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.
Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,
Czarne, wesołe, bez powodu pełne łez
Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.
Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.
Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.
Czyta Jaspersa i pisma kobiece.
Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.
Młoda, jak zwykle młoda, ciągle jeszcze młoda.
Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,
własne pieniądze na podróż daleką i długą,
tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.
Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.
Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.
Albo go kocha albo się uparła.
Na dobre, na niedobre i na litość boską. 

Wisława Szymborska, Portret kobiecy

#interpretacjawierszamaturzyściczasstart

#ipamiętajcieniezależnieodtegokiedymaturaitakbędzieLalka #Wokulskizawsze

9. Inne/niesklasyfikowane/informacje/do/przekazania/ tak na jedno-dwa zdania (czasem zdjęcie):

a) Posiadam swój własny ex-libris. Jakość i własność książek podbijam nie byle-jakim emblematem.

#unicorn

b) Brawurowo jeżdżę spacerówką.

c) Przed pandemią odkryłam, że czekolada na gorąco z automatu w Casto (sklep z artykułami budowlanymi, tam, gdzie imienniczka mojej siostry “inspiruje”) jest naprawdę pyszna. #monitoringtylkowieilerazymonetętamwrzuciłam

d) Nasze dziecko miało imprezę z okazji roczku (jeszcze przed kwarantanną) i żaden portal celebrycki o tym nie napisał.
Na Podkarpaciu też o tym nie mówili…(#śledzącydramyzrozumieją).
Może dlatego, że nie proponowałam, jak, moja z kolei imienniczka, barterowego rozliczenia się za udział w imprezie, czyli
oznaczania na insta czy w innych tiktokach.
A wzmianka followersom mojego bloga o kimś/o czymś to byłby nie bylejaki kąsek przecież.
I choć jeszcze czytelników nie liczę w tysiącach czy milionach,  wcale nie jest mi z tym źle.
Poza tym, w pełni popieram odpowiedź Jamesa Blunta na jedno
z hejterskich pytań na Twitterze. Na pytanie: “dlaczego masz tylko 200 tyś followersów?”, odpowiedział : Jesus only needed twelve”.

Tak w ogóle to polecam tego Twitterowicza. Najlepsze come-back-i ever.

e) W pracy wciąż mogę wdzwonić się na telekonferencję z człowiekiem, którego miniaturka zdjęcia na skajpie wygląda jakby był on spinaczem
z Worda. #małeszczęścia



źródło: https://cadenaser.com/ser/2017/03/06/ciencia/1488802140_837550.html

f) Dzieci i młodzież narzekają na książki jako prezent…
Przykłady na własne-małe- piwne oczy widziałam.
#takieczasy #niewdzięczność #książkizakarę #niepodobasięksiążkatodorobotyzarabiaćwłasnyhajsnatechnogadżety

Minłajl/ tymczasem…
W stolycy młodzież porównuje się kto ma bogatszych rodziców, tfu droższy ałtfit…
I 130 tyś osób subskrybuje ich kanał. Niepojęte!
Ja ledwo wytrzymałam do połowy “pokazu” w jednym filmiku…
Średnia wartość ubioru młodego cwaniaka-Warszawiaka to okolice
15-20 tyś złotych…Taka wiedza mi przybyła, nie wiem po co.

Ponadto, z obejrzanych 2 minut  dowiedziałam się, że istnieją takie marki jak mąkler (najbliższe znane mi słowa dotytchczas to “ekler “i “bążur”) i wilołn.
A młodzian, który prawie zapomniał, że do ałtfitu wartego 28 500 peelenów musi dołożyć jeszcze “ring lui vi” (w tłumaczeniu na nasze:
pierścionek Louis Vuitton
) za “skromne” tysiąc sześcset, nie ma nawet świadomości, że jego ring jest wart więcej niż moja szafa. Hawry(look) to przy tej smarkaterii zdecydowany lołbadżet.
Z kupioną na Vinted za 2 dyszki  (słownie dwadzieścia złotych) pierwszą
w życiu koszulką Hil-figa (z metką!#szachmatpaździerze) nie mam się co pchać z motyką na słońce i porównywać do tych dzieciaków.
Jak mawia młodzież – nie ma podjazdu.
Jedyny nasz wspólny mianownik to to, że i oni i ja nosimy w plecaku, uwaga, Tymbarka, a nie jakieś perlasz.
No może jeszcze łączy nas to,że czasem w plecaku zdarzało mi się nosić jedną (nie 6) par butów na zmianę – zazwyczaj trampków, wartą średnio 39,99.  I to nawet nie eurasków, tylko złociszy.

Standardowo, najlepsze, co można znaleźć przy okazji takich filmików,
to komentarze. Moje ulubione to te o wywaleniu bananowego licznika poza skalę i porównaniu tych najdrożej wystylizowanych modeli do “randomowo-ubranych-Simsów”.

#komciezłotojakluivi

g) Wracając na finansową ziemię…
Ciężkie czasy w robocie, gdy jako telefon służbowy proponują w firmie
nokię-z- klapką.
#fartemzałapałamsięnaajfonadwalatatemu #możeczaswyjąćgozpudełka #powrótITdotradycji

h) Zmieniam Fiata na Toyotę (w cenie blezerka młodzieżowego z hał macz is jor ałtfit). Nie mam jeszcze pomysłu na nazwę własną. Niebieska strzała będzie ciężka do przebicia. Jakby ktoś chciał ideą rzucić, to zapraszam na priw.
Pech tylko chciał, że jak paliwo było za bezcen, to akurat bez auta byłam…
Za niedługo pewnie znowu aktualny stanie się następujący cytat, gdy mijać będziemy stacje paliw na A4 czy A(wstaw numerek) :

"Serce jej popękało nocą na autostradzie.
Kiedyś uśmiechała się częściej, dziś uśmiecha się rzadziej"
Koniec Świata, Serce w Paryżu

i) Nasza latorośl szybciej niż mówić mama i tata nauczył się odliczać 3,2,1
z Norbim w Kole Fortuny #każdygdzieśpopełniabłąd #dobrzeżeniemówibankrut

j) Z teorii spiskowych wciąż najbardziej oburza mnie ta, że laktoza i gluten  szkodzą.

k) Seriale wciąż  są lepsze niż filmy. Wiem, bo, jak już wiecie, oglądamy. Aktualnie szczególnie polecam tv series Breeders – serial o ciemnej stronie rodzicielstwa, z doskonałym brytyjskim-dark-poczuciem humoru.

l) Panie w lokalnej piekarni w czasie pandemii – jak i przed nią – z miną, jakby były tu za karę i myślą, że jak pogrożą fochem to nie zauważę na paragonie, że chleb firmowy dwa razy “nabity” #kalkulatorwgłowie #korektaparagonualbozdejmęmaseczkę #ikaszlnę

ł) Moje dziecko macha wszystkim kierowcom przepuszczającym nas na przejściu dla pieszych #cotamżejużniepatrzyczymuodmachują #kulturagłupcze

m) “Halo Korona, żyjecie? “hasłem kwarantanny!
#tajnykodprzedwyjściemnaspacerzbombelkami
Ania, dzięki za wszystkie wspólne kilometry w nogach, za  rebelię ze spacerówkami w tle, kule serowe od niemiłych Pań z piekarni i wspólne wnioski, że McFlurry z bałnty to jednak przegrywa z tym z kitkatem.
Czekam na czasy, aż będziemy się czaić na tych, co chcą nam na ołpenspejsie mleko zajumać.

Co do wyliczanki to na razie chyba tyle.
Oczywiście pod podpisem będą pe-esy.

Sterylne pozdrowienia.
Wirtualny ścisk! Taki miły, nie jak w komunikacji miejskiej z czasów przed pandemią.

Podpisano elektronicznie:

Wasz Hawran

P.s. 1 (najważniejszy!)
Już niedługo Dzień Matki.
Jeśli możecie – wypijcie z nią ciepłą kapuczinę.
Jeśli nie możecie – zadzwońcie.
A jeżeli i ta opcja niestety nie jest osiągalna – pomyślcie o niej ciepło
i pożyczcie wszystkiego dobrego. Gdziekolwiek jest – na pewno usłyszy.

Ja mam nadzieję, że Helena słyszy, bo to, że czuwa gdzieś tam “z góry”
– wiem. Ze szklaneczką z cienkiego szkła w dłoni.

P.s. 2
Uwaga, będzie przekleństwo. #viewerdiscretionisadvised.
Gdy sytuacja życiowa jakaś napiętą się stanie, bądźcie jak Jan Peszek
w wyzwaniu Hot16challenge, które podjęła jego córka: nakurwiajcie zen!

P.s. 3
Pamiętajcie, żeby uważać na autokorektę w słowniku przy pisaniu maila czy smsa, bo zamiast wysłać do szefa wiadomość – zdzwonimy się
w poniedziałek, możecie posłać taką o treści:
“ześwinimy się w poniedziałek”.
(historia autentyczna.nie moja)

Rigardsy!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O płytach chodnikowych, adresie mailowym bez małpy i rurkach z kremem.

“Internet to nie rurki z kremem!”

- znalezione w sieci

Pisania bloga do rurek z kremem też raczej bym nie porównała. Głównie
z przyczyny bardzo prozaicznej – nie przepadam za ciastkami z masą,
a pisać bloga – wręcz przeciwnie – bardzo lubię.
Ale również dlatego, iż przelewanie myśli na wirtualny papier wcale nie jest takie proste, nawet jeśli w głowie kłębi się ich – (o ironio!) – masa. Szczególnie, jeśli człowiek/autor nie chce byle czego w eter wypuszczać.
I zastanawia się i myśli razy dziesięć, albo i siedemnaście nad każdym zdaniem, bo wie, że to, co raz wrzucone do sieci, tam zostaje. Więc dobrze, żeby w razie “W” wstydu nie było.

Potrzeba jakościowo dobrych wpisów made by Hawran to tylko jeden
z powodów tego, iż postanowienie noworoczne, tworzenia ich częściej niż raz w miesiącu, w styczniu AD 2018 już nie da rady być zrealizowane.
Blue Monday i zimowy marazm, (czytaj: sukcesem wypełznięcie spod kołdry), też nie do końca wyjaśnią Wam dlaczego nie częściej, dlaczego nie więcej ode mnie dla Was.
Aktualnie głównym problemem powstrzymującym pęd mojej motywacji, (bo ona na pewno gdzieś tam czyha), jest permanentny stan życia na walizkach.
I choć nie przemierzają one ze mną już 194 kilometrów na trasie
Wrocław-Katowice, dwa razy w tygodniu, to wciąż oczekują na swoje ostateczne rozpakowanie, a moje osadzenie się na tak zwanych czterech literach  i ocenę tego, co w zasadzie w trakcie kolejnej przeprowadzki dołożyłam, do wymienianych kiedyś-już-na blogu aktywów Hawrana: blendera, odkurzacza, Punciaka i dziesiątek powieści kryminalnych.
Na pewno dołączyła wyciskarka do cytrusów. Wiem, bo to “dobro mobilne” (porusza się pomiędzy kartonami a kuchnią) i nawet pamiętam o jego istnieniu i używaniu. Tip for free – szklanka wyciskanego soku
z pomarańczy dziennie i żadne korpo-zarazki się jeszcze do mnie nie przypałętały tej zimy, więc cóż, polecam i pozdrawiam.
Jako, że rozpakowywanie walizek zdaje się być tak zwane bliżej-niźli- dalej, mam nadzieję, że i większa częstotliwość wpisów nadejdzie.
Takie kinowe: “coming soon”.

W międzyczasie prób odnalezienia zaginionej motywacji tak sobie dryfuję, od czasu do czasu, przez meandry wirtualnej rzeczywistości i obserwuję co jest na czasie, trendy, top, sztos, łałałiła i och i ach. Ze smutkiem stwierdzam, iż najlepiej “sprzedają się” hejt
i wszechwiedza wszystkich w konkretnym temacie, który nagle jest na tapecie. Bardzo często wszechwiedzące: nie znam się, ale się wypowiem, idzie nawet w parze z hejtem. Bonus do rozpoznawalności gwarantowany. Lepiej od tego klikają się pewnie tylko panie z odsłoniętymi nagimi miseczkami D plus, czy tam C plus (nie mylić z C plus plus) i artykuły w klimacie
“celebrytka A zaręczona z celebrytą B! szok, znamy już datę ślubu!”.

Smutno jest ostatnio w świecie wirtualnym. Widzę różnicę w odniesieniu do choćby kilku lat wstecz, kiedy na fejuniu pełno było dobrej muzyki,  recenzji filmów czy seriali. Nawet pseudo testy na to, którą płytą chodnikową jesteś, były jakieś zabawniejsze, niż to, czym teraz przerzucają się internauci. By the way, prawie wszystkim wychodziło, że są betonami i jakoś nikt tego nie hejtował. Można było? Można.

Wracam więc z chęcią do świata realnego.

Kilka dni temu, w trakcie jednej z rozmów z bliską mi osobą rzuciłam – “najlepiej pisze mi się ostatnio w pociągu”. Częściowo pewnie dlatego,
że same podróże z pe-ka-pe,  są często  źródłem  zdarzeń, o których od razu, aż chce się informować świat.
W większości absurdalnych, przez co wspaniałych.
A może chodzi też o to, że siedząc wśród ludzi w przedziale mam poczucie, że jestem w centrum realnego świata i łatwiej mi przerzucać wrażenia do tego wirtualnego.
I czy mówimy tu o pokrywkach nie pasujących do kubków od kawy/herbaty w składzie zastępczym, jadącym za popsute pęd-o-lino, panu sprzątającym skład, narzekającym, że już ze stolicy do Wrocławia taki “upie*******” przyjechał, czy o konduktorze, który żartuje, że skoro maszynista zjadł obiad,to teraz będzie miał więcej siły i nadrobimy opóźnienie, to jakoś te wspomnienia zostają w mojej głowie dużo dłużej niż jeden z tysiąca kolejnych memów serwowanych na śniadanie, obiad i kolację.
I choć zbyt często ostatnio  z transportu kolejowego nie korzystam, to jakoś wyjątkowo dużo różnych sytuacji z nim związanych kołacze mi się po głowie. Ot choćby niedawna trasa wrocławsko-katowicka. Przedział marzenie dla socjologa- obserwatora. Na przeciwko mnie młody, chciałoby się powiedzieć gniewny, ale raczej pasowałoby do niego określenie “znudzony” chłopak, słuchający hip-hopów na przemian z techno, na swoich wielkich jak talerze deserowe, albo i nawet te do drugiego dania, słuchawkach. Poziom głośności taki, że w zasadzie wszyscy jesteśmy w centrum imprezy. DJ jakiś tam i “ręce w góręę!” wybrzmiewają z siłą, która mogłaby wagon popchnąć. Obok tegoż młodzieńca tak zwany “inny świat”. Niesamowicie dystyngowana starsza para, odnosząca się do siebie tak uprzejmie, z taką miłością i poszanowaniem w głosie, że aż muzykę ściszam w swoich mniejszych i nie dudniących na cały przedział ostrym basem słuchawkach, co by ich posłuchać.  I w końcu na przeciwko tejże pary krem-de-la- krem – pan Jacek.  Jacek Nie-Małpa.
Skąd wiem, że Nie-Małpa?  Ano stąd, że całą drogę, dygając nerwowo nogą, czeka tylko na moment, aż będzie mógł zacząć z kimkolwiek w przedziale dyskusję, a raczej monolog na swój temat. Konduktor z sucharem
o maszyniście przychodzi  mu z pomocą, jakoś kawałek za Opolem. Jacek ma już punkt zaczepienia. Zagaduje więc  moją ulubioną tego dnia parę o niego właśnie i potem już idzie…
Dobrze, że jesteśmy już prawie na rogatkach aglomeracji śląskiej, a pan Jacek wysiada w Zabrzu. Nie zdąża bowiem opowiedzieć całego swojego życia. Tylko część.
A to o tym, że był najlepszym, ale to NAJLEPSZYM na Dolnym Śląsku
i Śląsku przedstawicielem pewnej firmy, która kawę sprzedaje.
I wszystkie kierowniczki z firm kupowały od niego tę kawusię i rabaciki dostawały. A koledzy z zazdrości zielenieli i siwieli na przemian, bo on ich normę robił, Proszę Państwa, razy sześć! Powiedzieć też udaje mu się,
że jako jedyny człowiek, wedle jego wiedzy, ma adres mailowy “bez małpy”.  Nazywa więc sam siebie Jackiem “Nie-Małpą”.
I powiem Wam, co jak co, ma rację w swoim ostatnim przed opuszczeniem pociągu zdaniu, mówiąc – “gwarantuję, że mnie Państwo nie zapomnicie”. No i patrzcie, ja nie zapomniałam.

Myślę sobie, że optymistyczne jest to, że w tej sferze podróżowania, choć wiele się zmieniło, to jednak jakaś nić relacji społecznych, takich prawdziwych, pozostała. Z opowieści starszych ode mnie osób – tych, co to żyli dorosłym życiem w epoce papierosów Klubowych, czy Sportów
i alkoholu spod lady, od którego można było stracić wzrok – pociągi kiedyś to było jedno wielkie miejsce spotkań. Teraz, choć sprzęt elektroniczny
i inne ficzery poważnie te możliwości rozmowy z drugim człowiekem, ograniczają, to nie jest beznadziejnie. Można pogadać. A już jak dostaniecie w bonusie wróźbę od kompletnie obcej kobiety, mówiącą, że długie życie przed Wami, (i nie chce za to pieniędzy), no to czego chcieć więcej.

W tym miejscu wpisu wielu spotkań z drugim człowiekiem Wam życzę. Nie tylko w przedziałach pociągów i na peronach.

p.s. A jeśli w pociągu wolicie czytać książki, niż zagadywać nieznajomych, to 7 lutego na dobrych półkach księgarskich, pojawi się książka, opisywanej już na łamach tegoż bloga, autorki. Bez wstydu i bezwstydnie ją polecam.
A tytuł jej to “Wstyd”.  A autorka jej to Iga Zakrzewska-Morawek.
Człowiek, z którym mogłabym podróżować nawet koleją transsyberyjską.

p.s. 2 Pamiętajcie o soku z cytrusów. I jedzcie tylko dobre cukry.

 

H.