O tym dlaczego czerwona porzeczka przegrywa z borówką, nieoczekiwanej zamianie miejsc i wakacjach.

 

"Barwy ze słońca są, bo ono nie ma,
żadnej osobnej barwy, bo ma wszystkie...
I cała ziemia jest niby poemat,
A Słońce nad nią przedstawia artystę"
Czesław Miłosz, Słońce

Końcówka września. Złota polska jesień? Tylko w teorii. W praktyce zaś zimny wiatr na twarz, deszcze niespokojne, a słońce moc grzewczą traci szybciej niż Lamborghini Aventador rozpędza się do 100 km/h i niedługo będziemy mogli o jego występowaniu (zza chmur) już tylko pomarzyć lub…poczytać u Miłosza.

Jesień nadciągnęła, a wraz z nią wzrosła i wzrasta wciąż, jak co roku, miłość do herbaty z cytryną, ciepłego koca i zapasu dobrych filmów
lub seriali pod tak zwaną ręką.
Równocześnie rośnie również nasza niechęć do zimnych kafelków na podłodze, wczesnego wstawania, gdy za oknem praktycznie noc
i odkrytego obuwia. Bikini i krótkie rękawki powoli pakujemy na dno szafy, by zrobić miejsce na jesienno – zimową kolekcję, jak kogo stać, to nawet na taką “odkjutir” (haute couture).

Już za chwileczkę, już za momencik, Panowie i Panie w pracy, przy porannym śniadaniu, będą wymieniać się aktualnymi doświadczeniami w zakresie wymiany opon na zimowe i wznosić okrzyki typu: “Ty jeszcze na letnich?”.
W lux-medi-edach-coverach zaś, korytarze ludzi zainfekowanych grypą (lub lenistwem i próbą zdobycia el cztery) będą pękać w szwach bardziej niż kieszenie Bijons i Dżeja Zi pękają od pieniędzy.

Ale dopóki zima nie zaskoczyła (jeszcze!) drogowców, (mam bowiem wrażenie, że jesień, tak jak tegoroczne lato i wiosna, nie zdąży się na dobre rozkręcić), chciałabym pokusić się o lekkie podsumowanie w temacie lata i wakacji. Chciałabym móc napisać “podsumowanie prawdziwego lata w Polsce”, ale ciężko nazwać latem kilka prawdziwie ciepłych dni w roku, które najczęściej wypadały w pracujące poniedziałki
i wtorki, więc zostańmy przy wersji z poprzedniego zdania.

Nie wiem jakie są Wasze pierwsze skojarzenia, gdy myślicie :
“Wakacje 2017?”
Być może oscylują wokół haseł : “parawan”,  lub “pobudka jutro o 6 rano, bo musimy zająć miejsce na plaży!”.
Możliwe też, że wspomnienia któregoś/którejś z Was wędrują właśnie do uroczych chwil spędzonych w 8-gwiazdkowym ol-inkluz-iwie.  A może po prostu firma nie może utrzymać, bez Waszej obecności, swojej doskonałej kondycji, więc jeszcze nie byliście na wakacjach i tegoroczne lato to dla Was póki co wspomnienia luksusów w klimatyzowanych korpo-ołpen-spejsach.

Tu standardowo dopuszczalna, a wręcz zalecana pauza na pomyślenie
o tym jak to z Wami jest w tym temacie.
Możecie nawet w klimacie tej melancholii wrócić do przeglądania albumu czterystu wakacyjnych zdjęć w Waszym telefonie, lub tych “przefitrowanych” (dosłownie i w przenośni) na fejuniu. Wszystkie chwyty dozwolone.

Ja w tym czasie opowiem Wam o moich pierwszych skojarzeniach związanych z tegoroczną letnią porą.

Statek Piła Tango.

Absolutny hit w wykonaniu Krzysztofa “Grabaża” Grabowskiego i zespołu Strachy na Lachy. To po pierwsze.
Tytułowe miasto spod “czarnej bandery” stało się dla mnie również, kilka tygodni temu, całkiem nieoczekiwanie, punktem ciekawej obserwacji socjologicznej, z wakacjami związanej. I nie chodzi tu bynajmniej
o odbywający się w czasie, gdy tam przebywałam, ogólnopolski półmaraton i społeczne zachowania z tymże wydarzeniem związane.

Miejsce w Pile, w którym obserwacja owa miała miejsce, to restauracja należąca do jednej z największych na świecie sieci, której symbolem rozpoznawczym jest czerwono-żółty klaun. Jeśli nie kojarzycie po klaunie, to wątpliwości rozwiewająca powinna być duża, żółta literka M (nie-jak-miłość).
Powiem tak: spędzenie w rzeczonym miejscu trzech godzin, w niedzielnej, obiadowej porze (tak wyszło), podsumowało mi “w fast-foodowej pigułce” doskonale to, jak wyglądają aktualnie wakacje nad polskim morzem, a w bonusie, pomiędzy kawą latte a ciastkiem z jabłkiem na ciepło, dostałam jeszcze update w temacie polskiego rodzicielstwa Anno Domini 2017.

Zacznę od polskiego morza. Wg socjologicznej próby osób spożywających niedzielny obiad taMże, najważniejszym aspektem w dyskusji o pobycie nad nim (morzem) jest ten finansowy. Można by wręcz zanucić: “It’s all about money…”.
Istotność pieniądza (a nie tam wypoczynku, czy dobrej zabawy) dla bohaterów mojej opowieści, zobrazuję cytatami, których nie musiałam nawet nagrywać na dyktafon, ani zapisywać, bo do dziś brzęczą w mej głowie jak monety w portmonetce. Kolejność ich jest absolutnie przypadkowa, jak fabuła w polskich serialach: “Bałtyk, kochany? Drogo w tym roku, drogo, że idź Pan w ****”; “Czy Ty wiesz, że ja za cenę dwóch gofrów nad polskim morzem i nędznego soku dla dziecka mam tutaj w “maku” obiad dla dwóch rodzin? No mówię Ci, tam to 40 złotych za dwa gofry! Złodziejstwo!
I jeszcze zamiast borówki, wyobraź sobie, że sierota z obsługi dała mi na gofra czerwoną porzeczkę. Kwaśną. Wyobrażasz to sobie?”

A Wy? Wyobrażacie to sobie?
I dalej, zero plusów z lata, optymizm w opisach niewyczuwalny: “Z tymi noclegami to już powariowali do końca, myślą, że mogą wołać jak za Hiltona w chatach z łazienkami na korytarzu, wspólnymi, pff”; “Ludzi na każdym kroku jak mrówków nasypało, widać, że 500 plus działa, ha, ha, ha”;Na rybę to rekordowo chyba godzinę czekaliśmy i jeszcze małą porcję dali, a cena jak za zboże, portfel przewietrzony normalnie”, “Na plaży ciasnota, parawan na parawanie, powiem Ci, Kaśka, że jak pospaliśmy chwilę dłużej to po dziewiątej nie było gdzie nóżki od leżaka wbić, trzeba było zapłacić może za jakiś hotel z prywatną plażą, ale to człowiek zawsze głupi ma nadzieję, że będzie inaczej”.

(Nad)morskie opowieści tego typu moich bohaterów i wymiana gofrowych doświadczeń oraz porównywania cen w smażalniach, dość często przerywane były koniecznością sprawowania (lub próby sprawowania) obowiązków rodzicielskich nad dziećmi.
Obowiązków takich jak na przykład stałe wpajanie dzieciom, że dobrze jest się dzielić: “Borys, daj jej się napić, rozumiesz, daj jej się napić!<ton głosu rodzica podniesiony, jakby lekko podirytowany> Widzisz, że ryczy, bo bardziej jej się Twoje picie podoba. Starszy jesteś bądź mądrzejszy. No Borys no! Bo następnym razem nic wam nie kupimy” itp.

W temacie rodzicielstwa szczególnie utkwiła mi w pamięci również “zgodność i zdecydowanie” jednej z par rodziców w kwestii podziału obowiązków, w trakcie równoczesnych: sytuacji “spożywania obiadu”
i ad-hoc sytuacji, gdy ich 3-letnia córka stwierdziła, że odejdzie od stołu
i zobaczy co dzieje się poza restauracją“. Dialogowo wyglądało to tak:
“- Grzesiek, no idź po nią bo wylezie na ulicę!”
“- Sama sobie idź, ja poszedłem umyć jej ręce przed chwilą, teraz Twoja kolej się ruszyć.”

“- No przecież widzisz, że kończę jeść, a Ty już zjadłeś, idźże do jasnej cholery”.
“- Nie będę szedł, zaraz się wystraszy kogoś obcego i sama wróci” .
Długa pauza. Dziecko coraz bliżej wyjścia na ulicę.
Jak obstawiacie?Kto po nią poszedł?
Nie trzymając Was praktycznie w ogóle w niepewności rozwiążę tę zagadkę. Bohaterem, ratującym 3-latkę Andżelikę przed niebezpieczeństwami świata poza makiem, został jej starszy, mniej więcej 5-letni brat, który szybko zrozumiał, że siostrze może coś grozić i, że na rodziców chyba nie ma co liczyć, więc sam przyprowadził ją ładnie do stolika, gdzie mama obojga w tym właśnie momencie, po wcześniejszej pauzie podsumowywała posiłek, jakże trafnym zdaniem: “O, są, przyprowadził ją. Bardzo dobrze. No powiem Ci, Grzesiek, że za 20 złotych to nawet się nażarłam”. Kurtyna.

Po tych i kilku innych obserwacjach poczynionych w Pile odczułam lekką ulgę, iż w te wakacje nie wybieram się nad polskie morze. Jak się jednak okazało – polskie morze w pewnym stopniu “pojechało na wakacje ze mną”, więc ulga była tylko częściowa.

Grecja, czyli roszady w samolocie, polski język urzędowy i Ed Sheeran.

 Grecka kraina jako miejsce planowanego wypoczynku, rzutem na taśmę, wygrała w tym roku z wakacyjną opcją portugalską. Bo Portugalia już była, a Grecja jeszcze nie. Tyle z uzasadnień.
Wiadomość, iż jest to kraj, który w tym roku jako miejsce docelowe na urlop wybrało 30 procent naszych rodaków, dotarła do mnie, gdy bilety lotnicze były już kupione, czytaj nie było odwrotu.
Tym bardziej, że nie ma już  na przykład biletów za złotówkę, z których zrezygnować można było lekką ręką. Dobre czasy u tanich przewożników “odleciały” w siną dal. Tak samo jak… miejsca obok siebie, gdy kupuje się więcej niż jeden bilet…
Oczywiście możesz wciąż siedzieć w Rajanie z osobą, z którą lecisz, z tym, że musisz za to dodatkowo zapłacić