[Czas przedświąteczny] - "Nie podjadaj tego, to na święta!" [Święta pełną parą]: - "No przecież w ogóle nic nie jecie... Jedzcie bo się zmarnuje!" - życie
Nie wiem, jak u Was, ale za moim oknem deszcz, plucha i przenikliwe zimno… Nawet pogodowo potwierdza się więc, że jesteśmy w epicentrum przedświątecznego chaosu. Wszak przecież deszcz w święta Bożego Narodzenia i śnieg w Wielkanoc to już powoli tak-jakby-tradycja.
Czy można być w podwójnym świątecznym “epicentrum” (epicentrum do kwadratu)?
Można oczywiście. Wystarczy znaleźc się w centrum… handlowym. Niekoniecznie we wrocławskim “epi”. Ale już całkiem blisko niego,
w pewnej całkiem-niedawno-otwartej nowej atrakcji turystycznej Wrocławia możecie się poczuć jak w epicentrum nawet nie do kwadratu, a co do sześcianu co najmniej.
Zresztą, w całym kraju istny szał. Sama byłam świadkiem jak drzwi obrotowe w jednej z katowickich galerii nie wyrobiły pod naporem ludzi.
Konsumpcjonizm osiąga zenit. Wyrażany nerwowymi przepychankami między półkami, zaginionymi w trasie paczkami, przeładowanymi punktami ich odbioru i zadawanym sobie gdzieś od czasu do czasu pytaniem: “dlaczego nie zamówiłem(am) prezentów wcześniej?
Listopad by wystarczył. A październik to już w ogóle wypas. I nie byłoby błagań do sprzedających w sklepach internetowych: “czy da radę ogarnąć wysyłkę przed 24 grudnia?”.
Tia, mądry Polak po szkodzie (albo ewentualnie już w trakcie jej
‘dziania się’).
To samo tyczy się konsumpcjonizmu w jego najbardziej dosłownej postaci – spożywczej. Oprócz cytatu otwierającego, standardem są przecież dwa całkowicie różne podejścia (i to występujące często u jednej i tej samej osoby). Podejście PRZED – musimy zrobić pierogi, sałatki, uszka, barszcz, ciasta, no tak 5 to minimum i może jeszcze bigos, bo Kasia lubi, a krokiety, bo lubi je Marcin (imiona przypadkowe). I podejście PO (świętach i ogarnięciu ile jedzenia pójdzie do wyrzucenia) – “w przyszłym roku nie ma opcji “narabiania się”, parę pierogów, jedno ciasto i już”.
Tia, aha, mhm… jasne. To, że nie będzie w tym zakresie nauczki na przyszły rok jest tak pewne, jak … podatki, bo… podatki są pewne.
Nie wiem jak u Was wyglądają tegoroczne przygotowania, poczucie świątecznej atmosfery i w ogóle. Czy wysłuchaliście przeboju zespołu Wham już wystarczającą ilość razy, czy macie już zapisane w głowie kiedy będzie Kevin i czy organizmy macie przygotowane na fale nadprogramowych jak reklamy w tefałenie kalorii?
Czy jesteście już gotowi na pytania: “kiedy mąż?”, “kiedy dzieci?”, “jak tam na studiach?”.
U mnie generowanie nastroju jeszcze w powijakach. Po pierwsze wciąż jeszcze nie byczę się na urlopie , tylko z łezką w oku obserwuje coraz to kolejne osoby żegnające się w robocie słowami – “do zobaczenia w Nowym Roku”.
A idź Pan w … Jak tu się skupić na pracy, jak powoli i sukcesywnie wszyscy opuszczają tonący statek ?
Poza tym ten tydzień jakiś taki w ogóle specyficzny jest, mam poczucie jego niestandardowości.
Standardowo po weekendzie bowiem większość z nas dostaje poniedziałkiem w twarz. Ja mam poczucie, że w tym tygodniu dostaję też i wtorkiem i środą
i czwartkiem po równo.
A to ekspres na pewnej stacji benzynowej, (z literką O jak objadanie na przedzie), po wizycie pana serwisanta, do kawy latte, (która z nazwy
w podstawie ma mleko) owego mleka nie leje i każdy klient, co to weźmie mleczną kawę i musi robić drugą, bo mu białego źródła wapnia nie nalało, musi podpisać imienny formularz reklamacji (na jedną małą kawę! na dużą pewnie dwa formularze idą…).
A to później, z racji patrzenia w monitor zachłannego i absorbującego, obracasz kubek nie tak jak trzeba
i (ta sama, z a r e k l a m o w a n a) kawa znajduje się na Twojej białej (jak mleko!) koszulce.
W międzyczasie jeszcze dostajesz informację, że (dawno!) zamówiona przesyłka, gdzieś krąży po Polsce, bo za późno opuściła magazyn sprzedażowy, a Pani z działu reklamacji kłamie w żywe oczy (a raczej kłamie w maila), że ponagliła i że będzie na czas.
Tia, mhm, jasne… po raz kolejny.
Dodatkowo na niektóre prezenty wciąż brak dobrego pomysłu i kiełkująca
w głowie myśl – a może tak wszystkim kupić po trójpaku skarpet i dezodorancie w kulce?
I nagle w tym wszystkim, takim szalonym, takim na biegu, dzwoni do mnie moja siostrzenica. Czeka na przystanku na tramwaj, który nie przyjeżdża, bo jakiś przed nim się wykoleił. W głowie już tworzy mi się wizja – dodatkowy paraliż na drodze w centrum miasta, bosko…
I nagle słyszę w słuchawce głos starszej Pani, która podchodzi do niej
i mówi : “niech Pani zamknie sobie kieszonkę od plecaka, bo takie rzeczy na widoku, to kuszą złodzieja”. I nie dość, że dbałość o bezpieczeństwo drugiej osoby ma na uwadze, to jeszcze zdrowia na świąteczny czas jej życzy, “bo zdrowie jest najważniejsze” .
I to był w dniu dzisiejszym taki pierwszy, prawdziwy świąteczny przebłysk. Przebłysk dobra. Bo o dobro tu chodzi. Zarówno to okazywane najbliższym w świątecznym (i nie tylko) czasie, ale i tym, co to mijają nas na ruchomych schodach w galerii handlowej, tym, co to podliczają nam ile do zapłaty za karpie i mak w dyskontowej kasie, czy też tym na przystankach, co to myślą, żeby nas nie okradli. I wielu innym, w zależności od sytuacji.
Bo dobro wraca. Koniec kropka. Punto. Dla wtajemniczonych – niebieskie (najszybsze).
Wesołych Świąt!
I spełnionych marzeń pod choinką.
Znaczy się prezentów trafionych…
Żeby były “łałałiła” i “ulala”.
H.
p.s. Na zakończenie – żart!
-Puk puk
-Kto tam?
-Merry
-Jaka Merry?
– Merry Christmas