O ogarach, nieogarach, Rzepiarach, snach z algorytmami, uryfach talgowych, furoszikach i (nie)sianiu rzeżuchy.

"Jestem, kim jestem. 
Niepojęty przypadek.
Jak każdy przypadek". 
W. Szymborska, W zatrzęsieniu

Po raz kolejny A M B I T N I E na start, czyli cytowanie noblistki. Nic nie poradzę, że jest ona dla mnie, jak Osiecka, ze swymi słowami-pisanymi, źródłem nieustającej inspiracji.
Zdecydowanie wolę te autorskie wzorce od współczesnych in-fluen-serów słowa i nie tylko, co to nie wiedzą, że mówi się “dwa tysiące dwudziesty”,
a nie dwutysięczny-dwudziesty rok (niektórym nawet dwutysięczne powtórzenie, która forma jest poprawna, nic nie daje).
Ale za to ich fani wiedzą doskonale czym jest dzban, alternatywka,
ogar i nieogar. Jednym słowem młodzież dziś wie jak rozkminić, co to YOLO, hajs i iks de.
Podczas próby ogar-nięcia co i jak z tym słownikiem współczesnym, dotarłam niedawno do słowa kappa, które to stosowane jest zazwyczaj na końcu zdania, by podkreślić użyte w nim: ironię, sarkazm lub po prostu jest użyte dla żartu.

Słowa kappa zabrakło ostatnio pewnej blogerce, niby modowej, a jednak przez nazwę, przeze mnie kojarzonej bardziej z branżą motoryzacyjną.
Dokładnie nie pamiętam, ale imię to chyba Dżesika, a nazwisko…coś na M…
Możliwe, że Multipla.
A więc Dżej Em, w komunikatach do klientek zamawiających lux-outfity
z jej nowej kolekcji, zapomniała dodać, że ich (outfitów) produkcja w PL to “taki żart”.
Niestety, jak mawiała moja i pewnie wiele innych mam, kłamstwo ma krótkie nogi, a tu konkretnie okazało się, że miało zbyt krótką metkę, gdyż nie zdołała ona zakryć innej metki, firmy, o ironio, zagranicznej, której produkty można zakupić w cenach rodem z tajskiego bazarku.
No i inba na całego murowana.
Oczywiście Dżes nie poddaje się w tłumaczeniach, myli tylko słowa.
Co prawda o dwutysięcznym dwudziestym u niej  nie słyszałam, za to wypowiedziała się o DNA marki (“kocham Cię Polsko”), zamiast mówić o jej DNIE. Do poczytania na insta i innych pomponikach.
W sieci zawrzało, marce pozostał cień mgły autorytetu i pewnie zakończy się to, jak fora opanuje jakaś nowa drama. Czyli pewnie całkiem niedługo.

Dla mnie osobiście kilka innych kwestii/wydarzeń/ sytuacji było ciekawszych niż  omawiana kolekcja bejzik (basic) i to, że łiklejm (nazwa marki)  to takie “jedno oko na Maroko”. Poza tym klejmuje to się w pracy. #korpoludzrozumie.

A więc, co oprócz afery metkowej skupiło mą uwagę na dłużej, niż mój syn poświęca jednej zabawce? :

  1. Nowy trend w mediach: Rzepiara.
    To nie miłośniczka białej rzepy, czarnej rzepy ani rzepy ze śmietaną.
    Rzepiarą nie jest również Pani, która ma buty “na rzepy”.
    Nie jest to również producentka tkaniny velcro, popularnie określanej jako rzep.
    Otóż, dla jeszcze przez Internet niewtajemniczonych: Rzepiara to kobieta robiąca sobie zdjęcia na polu rzepaku.
    Rzepiarami są przeciętne zjadaczki chleba (maczanego na przykład w oleju rzepakowym), są też nimi celebrytki. Rzepak kusi jako tło! #kajnegrencen
    Wiem coś o tym. W okolicach mojego rodzinnego miasta, czyli Legnicy, pól rzepaku nie brakuje i nie powiem, korciło czasem.
    Jak jednak pokazała historia, przynajmniej moja, w rdzeniu swym bardziej niż Rzepiarą jestem jednak Blacharą, o czym świadczyć może jedyne zdjęcie z rzepakiem w mojej soszial medjalnej kolekcji:

Rzepiary łatwo nie mają. Ich życie nie jest usłane rzepakiem, tfu różami.
Kolejki u fotografów do sesji w rzepaku długie niczym do przychodni
en-ef-zet w poniedziałkowy poranek, niejednokrotnie trzeba uciekać przed rolnikiem, który nie dał autoryzacji na zdjęcia w jego polu (widzenia), a jak już rzepak dojrzały to te panny metr pięćdzięsiąt w kapeluszu mogą nie być widoczne spośród żółtych łanów.
Jesieniary mają zdecydowanie łatwiej – kocyk i herbata prawie zawsze współpracują  z obiektywem aparatu i zdjęcie można cyknąć we własnym domu.

2. Jak już odmroziło fryzjerów, to zaczęło padać i moja wizyta
u hairdressera efekt miała w salonie i jakieś 2 sekundy po wyjściu. #niegórynibyahalnywiał

3. Dziwne sny mam ostatnio.
Nawet senniki nie ogarniają. No bo kto mi wytłumaczy, co oznacza,
że całkiem logicznie rozwiązuję we śnie algorytmy na lekcji z matmy?
Wolę sny sprzed kilku tygodni, gdzie śniło mi się, że Ania, co to ją znacie
z ostatniego wpisu (#pokłonyskładałam), wygrała ogromny hajs w totka.
Spełni się czy nie, plany zagospodarowania części gotówki już mamy ustalone. #szukajcienasnaDominikanie #poznacienaspouciekającychzdrinkówpalemkach

4. A skoro już wspomniałam o Ani…
Ponieważ napomknięcie o jej zasługach w ostatnim wpisie, przez jej przyszłego męża zostało podsumowane jako #fejmdoje**ny i poczułam,
że była w tym nutka niedocenienia, spieszę się poprawić w tym oto punkcie czwartym i wyrazy wdzięczności okazać też Kościanowi. Za wszelkie wydruki A4 i mniejszych formatów, docenianie termomixowego brownie, podsyłanie mi filmików z Dzikim trenerem w roli głównej, dzięki którym utwierdzam się w przekonaniu, że nigdy nie będę miała konta na tik-toku (#tamludziesikająpodsiebiebotakijestczelendż), za doskonałe risercze internetowe i za to, że nie oberwałam AirMaxem 🙂
Fejm w rodzinie bowiem musi się zgadzać, inaczej będzie inba, w ich przypadku już na poziomie iście celebryckim, a tego bym nie chciała,
bo niby to blok obok, ale jednak się niesie.
Także Kościan: szacoon! #nadzielni

5. Co do podziękowań, to tak sobie uświadomiłam ostatnio, że nie podziękowałam w blog-owej formie jeszcze osobie, która nie tylko czyta mojego bloga od samego startu, ale i zna mnie od samego startu mego życiorysu. A chodzi tu o moją siostrę – imienniczkę Pani Szelągowskiej-
co wnętrza też by pourządzała chętnie – Dorotę.
Otóż siostra ma, tak ma, że być może się wzruszy po przeczytaniu tego. Mam nadzieję, iż będzie to dobre wzruszenie. Tak dobre, jak pączki, które upolowuje ona dzielnie w drodze do pracy.
Myślę, że ucieszy się z tego konkretnego porównania: jest ona jak Stanisław Anioł w opinii lokatorów, a przynajmniej tej oficjalnie odśpiewanej pod adresem Alternatywy 4:
“zawsze pomoże, o każdej porze,
o mój Boże!”.

Nieprzerwanie można na nią liczyć.
Podpowie co zrobić, gdy przesoliło się zupę, albo gdy masa do ciasta nie wychodzi, w urzędowych sprawach pomoże się rozeznać, pierogi zrobi, ruskie, gdy się zamarzą.
Sprzedawcy na lokalnym targowisku jej się kłaniają (#topomamiema), pracownicy z IKEI muszą przeszukać towar do ostatniego kartonu na sklepie, jeśli uprze się, żeby coś znaleźć, potrafi walczyć jak lwica o lampę stołową z inną konsumentką, nigdy nie bierze pierwszego z brzegu towaru
z półki.
Lubi, tak jak ja, kryminały i, tak jak ja, wkurza się, jak Bonda dodaje do fabuły zbyt wielu bohaterów.
Bardziej niż to denerwuje ją chyba tylko grubo pokrojone jabłko w sałatce jarzynowej.
Na giełdzie kwiatowej w Tychach mogłaby spędzić cały weekend. Co weekend.
Marzy o udziale w Wiedeńskim Koncercie Noworocznym, także jakby ktoś miał jakieś chody w tym temacie, to dajcie znać.
Generalnie ostatni rok z hakiem byłby dużo mniej “przysiadalny”, gdyby nie ona.
Z soszial mediów nie korzysta, ale wiem, że tu przeczyta, także “dziękuję! Za wszystko. #Helenamagodnąnastępczynię

6. W ostatni piątek na naszej dzielni, w tym samym momencie nałożyły się na siebie dwa, jakże odmienne w swej pozytywności zjawiska.
To “dobre” to otwarcie foodtruckowej wersji Krasnolóda, czyli miejsca, gdzie można zjeść lody o smaku belgijskiej czekolady lepsze niż sama czekolada z Belgii.
Jednocześnie jakieś 200 metrów od punktu stacjonowania miętowej
w kolorze swym przyczepy z łakociami wyznaczono miejsce spotkania, które “uświetnić”(hue hue) miał przyjazd premiera “er pe”.
No i z jednej strony człowiek marzył o tym, by pójść na spacer połączony
z konsumpcyjną przyjemnością, a z drugiej miał świadomość, że jak władza na rejonie, to i borowiki z nimi. A wiadomo jak jeżdżą…
Tak więc setki pytań w głowie: czy nikt nie wjedzie na chodnik, co zrobić jeśli moje dziecko zrobi im pa pa, jak to ma w zwyczaju czynić do kierowców, czy wyjść dopiero jak zaparkują, etc. ?
Morał jest/był taki, że lodów od Krasnolóda nie jadłam do dziś, a punkt zbiórki spacerowy z Anią miałyśmy, jak już była pewność, że nie spotkamy rządu na swej “drodze”.

7. Ania znowu uświadamia mi, jak mało wiem o świecie.
Dzięki niej wiem nie tylko, że jedno na kilka milionów dzieci nigdy nie będzie miało zębów…
Wiem też, że istnieją takie tv programy jak: siostry wielkiej wagi,
dr Pryszczylla czy też moje wielkie stopy.
A co do stóp to ostatnio podesłała mi taki oto dizajnerski pomysł na odzianie ich. Młodzież spod złotych balkonów, tfu tarasów w WWA na pewno by się nie powstydziła założyć takowych do spodni mąklera:

source: https://www.dressinn.com

Tak mi ręce opadły na ich widok, że sznurówki na stojąco mogłabym zawiązywać, gdyby “furosziki” powyżej je miały.

8. “Bucików” powyżej bym sobie nie zakupiła. Za to wręcz przeciwnie,
nie obraziłabym się, gdyby ktoś sprezentował mi “kwarantan-nową wersję lalki Barbie”

Oczywiście wyszło kilka “modeli”. Są takie lalki, które w “zestawie” mają tylko kieliszek wina i dres, albo takie, gdzie całe pudło wypełnione jest niezdrowym żarciem.
Jednakowoż ta powyżej spełnia moje personalne akurat wymogi.
W pakiecie, jeśli na zdjęciu się nie dopatrzycie szczegółów: piżama na dzień, piżama na noc, szklanka mleka, podkrążone oczy, ekspres do kawy, karton mleka, płatki śniadaniowe, toster z gotowymi tostami, budzik, ciasteczka
i rozczochrane włosy.
#nawetkolorodrostuifarbysięzgadza #konsumentkupiony

9. Załatwiałam ostatnio sprawy urzędowe związane z rejestracją samochodu w czasach pandemii.
Moja rada: póki możecie – wybierajcie rower.
Urzędy pracujące w trybie wewnętrznym (czytaj Panie piją kawę przez pół dnia bardziej na legalu, bo im petent nie zakłóca relaksu) to ciekawe doświadczenie. Niestety w czasach kwarantanny urzędy nie ułatwiają przeciętnemu Kowalskiemu odnalezienia się w biurokratycznym światku (powiązanie ze światkiem mafijnym nieprzypadkowe).
Nie ma, jak to mówią matki, spędzające z dzieckiem zbyt dużo czasu – uryfy talgowej (taryfy ulgowej).
A to Pani przez telefon, w skarbowej administracji pracująca, dwa podatki płacić mi każe i dopiero inna wpada w ostatniej chwili, jak ktoś, kto chce przerwać ślub kościelny i mówi: nie zgadzam się ->  nie ma w Pe-el podwójnego opodatkowania (jeszcze, hue hue) i ratuje moje trzysta złotych.
A to jak potrzebujesz wrzucić do skrzynki kopertę A4, nawet nie
z pieniędzmi, tylko masą dokumentów, to na wejściu do urzędu stawiają skrzynkę z “wlotem” przez który upchnąć można co najwyżej bilet autobusowy.
I stoi ten przeciętny Kowalski, tfu nieprzeciętny Hawran pod skrzynką
i próbuje dokonać niemożliwego.
Takie zakłopotanie czułam ostatnio jak w czasie pracy w Multikinie (daaawno), po ostatnim seansie, późno w nocy, poszliśmy z kolegą współpracownikiem pozbierać pudełka po popcornie, po pewnych Paniach, które tak przed seansem zirytowały pracowników, że w duchu życzyliśmy im, żeby w projektorni chłopakom pomylił się format puszczanego filmu
i , żeby Panie owe oglądały go na przykład do góry nogami.
No więc wchodzimy na tę salę, cisza jak makiem zasiał, napisy końcowe zdążyły się skończyć, jesteśmy za ścianką oddzielającą korytarz wejściowy od schodów i siedzeń (czytaj: nie widzimy siedzeń na sali) i kolega mówi
do mnie, głośno i z ironią: “Czy te larwy już wyszły?”.
Jeszcze nie wybrzmiał w jego głosie do końca głośny znak zapytania gdy ujrzeliśmy Panie robiące tup tup po schodach prowadzących w dół sali…
Grzecznie powiedziały nam dobranoc, na co odpowiedzieliśmy, jednocześnie mając twarz przypominającą kolorem różową gwiazdę MK.

Podobne skrępowanie czułam też niedawno oglądając filmik, roboczo zatytułowany: “nie siałam rzeżuchy”, lub “jak legalnie siać trawę?“, czyli jedną z lekcji tefałpe. Nie wiem jak wy, ale ja się czasem po prostu wstydzę za innych.
#trudnezagadki

Także wiem, co to zakłopotanie. I tak się czułam gdy z kopertą A4 stałam pod drzwiami wydziału komunikacji.

Ale chociaż Pani od indywidualnej mej rejestracji Toyotixa była miła.
I wygenerowała mi ładny numer blach. Ostatecznie więc łapka w górę,
jak mawia młodzież namawiająca do subskrybcji ich kanału.

I tym optymistycznym akcentem na dziś koniec wywodu. Już tylko podpis profilem zaufanym i pe-esy.

Wasz Hawran

P.s. 1
Ponieważ bardziej niż młodzież oburzająca się, że nie można doliczyć
er-podsów do ałtfitu w filmikach “how much is your ojciec zarabia?” obchodzi mnie kwestia dzieci i młodzieży, którym trzeba pomóc, bo na to zasługują, po raz kolejny dołączyłam do ekipy Drużyny od robienia cudów (wspomnianej już na łamach tego bloga). Zbieramy, po raz piąty, na wyjazdy wakacyjne dzieciaków.
Także jeśli ktoś z czytelników bloga chciałby wesprzeć #teamMarcel, czyli zbiórkę na wyjazd na obóz konny wspaniałego chłopaka – przelejcie piątaka (#rymwdym). Jeden redbul, hotdogzorlena czy lódzmaka mniej nikomu nie zaszkodzi. Szczegóły na priw.

P.s. 2
Starajcie się, by w waszej codzienności znalazł się zawsze moment na rozmowę face to face z drugim człowiekiem, na zachwyt nad dmuchawcami na łące (lub na tyłach Castoramy) i na docenienie, że truskawki już się sprzedają przy/po drodze.
Żeby nie było jak u zespołu Patrick the Pan w piosence Pikselove:
Dobieramy się i dzielimy na cztery,
tylko ja i Ty i nasze komputery.
Kolorowe zdjęcia, pięć na pięć,
świat barwniejszy niż naprawdę jest”.
czyli, że świata poza monitorami nie widzicie

P.s. 3
I raz jeszcze przypominajka : złóż życzenia mamie!
Za to, że od dziecka dbała, by głowa i nerki były zakryte. #żebynieprzewiało #icobywilkaniezłapać
Za jedyne w swoim rodzaju pierogi ruskie i serniczka.
Za to, że zawsze można było być jej winnym więcej niż grosika.
I za wiele wiele więcej.

Rigardsy słoneczne jak pola rzepaku!

O niebieskiej strzale, randomowo wystylizowanych Simsach, cienkim szkle i o tym, kto nie jest mandoliniarzem.

"Ktoś tutaj był i był,
 a potem nagle zniknął
 i uporczywie
 go
 nie ma".
Wisława Szymborska,"Kot w pustym mieszkaniu"

No dzień dobry…
Nie było tym razem problemu z cytatem “na wstęp”.
Najmniejszego zawahania nawet.
To o mnie.
I o blogu.
Jak nic.
Mur beton
i naturalnie.
“Absolutnie!”, jak powiedziałaby Pani Surmaczowa do doktora Koziełły
w Klanie (#wiemżewieciektoto).
Ale już jestem.
Tadam!
Wróciłam.
Jak Arnie w Terminatorze, jak Keanu w filmie John Wick….

Dłuższą chwilę mnie nie było, ale uwierzcie, musiałam uporać się
z doświadczeniami, przy których ostry-cień-mgły to tępo-wyraźne-słońce.
Po naszemu: łatwo nie było, ale żadnych żalo-smutnych-dram nie zamierzam Wam tu serwować.
Dla wyjaśnienia, (za słownikiem slangu miejski.pl): drama to przeważnie negatywna sytuacja wywołująca dużo emocji, często skrajnych.
Drama wyróżnia się zwykle posiadaniem historii bazowej, na której narasta problem oraz długofalowością, czym zazwyczaj różni się od wydarzeń spontanicznych, jak inba czy przypał). No to jak tę definicję czytam to nie, to nie tu.
Nie po to opłacam domenę, serwer wirtualny…. i internet oraz prąd, żeby Wam tu zamulać ( zamuła – straszna nuda, lipa/ cyt.za słownik slangu miejski.pl).
Poza tym, nauczyłam się już, przez te kilkadziesiąt wiosen, że pewne rzeczy w życiu należy (od)puszczać, dlatego, że po prostu są c i ę ż k i e.
#podwójneznaczenia

Także jak to drzewiej bywało: radocha, zaciesz, sarkazm i Hawranowa obserwacja jako klimaty dominujące.

Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane…

… jak pisała w tym samym utworze cytowana “na górze strony” noblistka.

Trzeba więc (na nowy-początek) jakoś wyselekcjonować, co z czasu niebytu-mego-tu warte jest opowiedzenia/opisania.
Jako, że nazwa bloga zobowiązuje – nie będzie to miało żadnej chronologii czy odgórnej logiki. Lekko chaotyczny przegląd treści z blogowej próżni:

  1. Muzyka
    Miałam trochę przerwy w nałogowym słuchaniu muzyki.
    Moment nie-sprawdzania co nowego na YT i tym podobnych.
    Ale wracam powoli do starej, dobrej ciekawości świata muzycznego. Niemniej jednak, bez tak zwanego bicia, muszę się przyznać, że o ile kiedyś przez większość dnia pod nosem nuciłabym ambitne mniej lub bardziej piosenki rockowe, popowe, hip-hopowe, Podsiadł(o)we i cytowałabym Wam tu ciągiem takie piękne teksty, jak z jednego z moich ulubionych kawałków ostatnio:

Czasem wątpię, czasem jestem tchórzem
Kłócę się najgłośniej, kiedy wiem, że masz rację
Kochać to za mało, wciąż Cię lubię
Wiem, ile zepsułem, będę starał się bardziej

Artur Rojek, “W nikogo nie wierzę tak, jak w Ciebie”

… to teraz w moim repertuarze “królują”, zarówno odśpiewywane dziecku, jak i sobie pod nosem, gdy nikt nie widzi, takie hity jak:
“Była sobie żabka mała re re kum kum kum, re re kum kum,
która mamy nie słuchała, re re kum kum bęc!”
W pakiecie z żabką: “Ta Dorotka, ta malusia”, “Kotki dwa”
i “Idziemy na niedźwiedzia”.

Ale, co by nie mówić, wciąż lepsze to, niż zapodać bit Meminema:
“nie pytają Cię o imię
walczą z ostrym cieniem mgły(…)

to jest maj nie pachnie Saska Kępa”.
No mam swoje granice.
I choć nie jestem mandoliniarzem, czyli osobą obrażającą gust muzyczny innej osoby to  #pewnychrzeczynieodśpiewam.
Aaa, i chciałabym rzec, że wydaje mi się, że Saska zawsze w maju pachnie bzem. Kropka. Po włosku Punto.
Kropka, która zamyka temat muzyczny na dziś, a jednocześnie, jakże płynnie, otwiera kolejny.

2. Punto, czyli motoryzacja. Motoryzacja, czyli Punto.
Niestety czas próżni blogowej, był czasem pożegnania z niebieską strzałą.
W blogowym oświadczeniu majątkowym z pierwszych wpisów, gdzie Punciak wchodził w skład masy spadkowej, musi się więc pojawić aneks.
Czuję, że jestem temu autu winna oficjalne pożegnanie.
I podziękowanie:
za kilkadziesiąt tysięcy zrobionych ze mną kilometrów.
Za “dźwiganie” moich bambetli przy przeprowadzkach.
Za odwożenie korpokolegów i korpokoleżanek po imprezach do domów.
Za dzielne przebiegi na trasie Wrocław-Katowice i Katowice-Wrocław.
Za wypady do Piły, Legnicy, Krakowa i Włoch.
Za to, że nigdy nie zawiódł w trakcie drogi (#naparkingutoinnakwestia #ważneżezabarierkaminaA4staćniemusiałam):

Za niezliczone przygody z siostrzenicą na pasażerce, latające hot dogi, krówkowe toffi z bi-pi, wyprzedzane białe busy, lejm-znaki i schowek pęczniejący od płyt si di (cd) :

Za patrona tras –  jednorożca, który będzie sprawował pieczę i nad nowym motoryzacyjnym nabytkiem:

Za to, że lewy pas bez wstydu był “nasz”, mimo 78 koni pod maską (#lamywbeemkach #takwogólenicniemamdobeemek #żebyniebyło).

I za to, że nigdzie kawa na wynos nie smakowała tak dobrze jak w Punciakowej trasie:

Grazie Mille, Amico! Mi mancherai!

A skoro już wspomniałam o kawie…

3. Kawa.
Tu niewiele się zmieniło. Nie wydoroślałam, czyli: nie lubię whisky, zamiast opery wolę kino, a zamiast espresso wybieram mleko z kawą.
Zmieniło się tylko jedno.
Teraz częściej piję zimną… (#matkizrozumieją #zimnakapuczina).

źródło zdjęcia : Pinterest/ zapisano z www.lifeofamomma.com

#odkryłamteżżeczasemmikrofalówkaratujesytuację

Poza tym zauważyłam zwiększające się podobieństwo kawowych nawyków, do tych, które celebrowała moja mama. Czyli kawa najlepiej smakuje mi
z cieniutkiej szklanki lub kubka z cienkiej porcelany i, (to już od dawna),
z niczym nie smakuje tak dobrze, jak z zagęszczonym mleczkiem z krówką na opakowaniu. Generalnie od lat przyczyniam się do sukcesu finansowego pewnej firmy z Gostynia. #wciążczekamnazdjęciezkrówkąwitającąnawjeździedotegożmiasta
#inagratisowykartonikmleczka #pojemnośćtakplusminus20litrów

4. Coś na ząb, czyli po dorosłemu jedzenie, po młodzieżowemu szamka.
Tu w zasadzie też niewiele zmian. Nadal dodaję sól do frytek,
cukier do kawy i herbaty, w chwili słabości duże lejsy paprykowe zakupię, nawet jak promocji w Kerfie na nie nie ma i wciąż sprawdzam, czy aby na pewno pieczywo zawiera gluten, w sensie – nie wiem, z czym chcę kanapkę, ale na pewno ma być z glutenem! (#noglutennokraj, #makeglutengreatagain,
czy,
jak pisywał kiedyś kolega z korpoławki: #jeżelinielubiszglutenunienazywajsiebieproszęprawdziwymPolakiem).

Wciąż też nie lubię suszi, arbuza, kisielu. I łiski – jak pisałam wyżej.

5. Literatura.
Mimo tego, że (porównywalnie z kategorią muzyczną) dość dużo czasu zajmuje mi recytowanie zasypianek i czytanie kogo rozbawia Disneyowski Goofy, to nie zapomniałam całkowicie o literaturze +18 (nie mylić
z dziełami Pani od trzystukilkudziesięciu dni).
Wciąż cieszy mnie nowa książka na półce, a dobieram je tak, że prawie każda cieszy mnie też po przeczytaniu. #notimetowaste
Kryminały i biografie nadal w top of de top. Ale nie o nich chciałam w tej części wspomnieć.
Zamierzam natomiast polecić Wam książkę “Świnia ryje w sieci” oraz eBook “Dzienniki hejterskie” autorstwa PigOuta.
To (e)książkowe reprezentacje: mądrego sarkazmu, kunsztownej autoironii
i nowomowy, którą, po młodzieżowemu, propsuję.
Lekkie pióro, nawet przy opisach ciężkich celebryckich inb
(inba= niespodziewane wydarzenie, zwykle o wydźwięku negatywnym, wywołujące duże emocje, inaczej np.: masakra/ cyt. za miejski.pl).
Ponadto są tam nawiązania do mojej codziennej rzeczywistości w wymiarze długofalowym – pracy w korpo, a także do pojedynczych życiowych wydarzeń – jak na przykład próba bycia na kilku (w zależności od stacji TV) Sylwestrach jednocześnie.
Wspominam tu o tej literaturze z jeszcze jednego, istotnego względu: bardzo dawno nie zdarzyło mi się śmiać przy czytaniu czegoś w głos (#boprzyoglądaniurelacjiMakeLifeHardernaInstagramiejaknajbardziejrechoczęażsłychać).
A to wielka sztuka sprawić, by się człowiek w momencie chłonięcia lektury czuł po prostu miło i przytulnie. To tak dobre uczucie, jak gdyby mama wołała na pierogi ruskie, albo na pączki. #choćPigoutpewniezamieniłbytonapotrójnegoburgera
Jednym słowem/zdaniem:
Szanowny PigOucie, cytując jutubowego –  internautę: Jest Pan diamentem Excelsior pośród węgla blogerów/autorów. Dziękuję!

A skoro już wspomniałam tam wyżej o korpo…

6. Praca.
Ten moment/
gdy odliczasz godziny do powrotu do biura/
bo brakuje Ci :
spijania kawy i plotkowania ze współpracownikami w kuchni/
wspólnego wyjścia do lidzia na poniedziałkową promocję/
samej pracy/
motywacji, by przed południem zamienić pidżamę na ofis luk/.
Ba, ten moment, gdy brak Ci nawet tego, że ktoś ciągle podpija Twoje mleko
z lodówki…
I już jesteś w ogródku/
już witasz się z gąską/
już dostarczyłeś badania medycyny pracy
… a tu pandemia…
Jedyne, co pozostaje, to zanucić sobie pod nosem piosenkę Alanis Morisette “Ironic”. #oczywiścietaśmaprofesjonalna #zawsze
#szansaszansaszansa#szansaszansaszansaaa#szansaszansaszansa
#szansanasukces! (zanućcie w głowie, w pokłonie za prowadzenie tegoż programu przez Wojciecha M.)

Skoro zaś wspomniane zostało koronowane ostatnio słowo pandemia, to kilka słów o niej też niechże się pojawi.

7. Kwarantanna w koronie.
Czasem wydaje mi się, że Internet powiedział już na ten temat wszystko.
Ale chwilę później wchodzę na wyżej wspomniane relacje Make Life Harder
i stwierdzam, że kreatywność ludzka nie zna granic, a Internet dostosowuje się do zmieniających warunków szybciej, niż niektórzy podpisują wszystko to, co się im podłoży pod nos/rękę.
Ponieważ treści dotyczących aktualnej sytuacji jest wszędzie pełno, nie zamierzam się tu jakoś specjalnie, póki co, rozpisywać.
Napiszę Wam tylko zdanie, które kiedyś usłyszałam od kobiety-legendy, Pani Zosi.
Rozmowy z Panią Zosią były długo przed pandemią, więc Pani Zosia używała tej sentencji nie w odniesieniu do wirusa. W tamtym czasie bardziej w odniesieniu do “pasożyta”, którym w jej opinii była jej własna synowa.
A sentencja ta brzmi: “nawet najdłuższa żmija kiedyś przemija”.
I tej mądrości się trzymajmy. Pani Zosia wie co mówi. I jako była kierowniczka PeWeXu – na życiu się zna.
#tominie

8. Dom.
Kwarantannowo, ale stabilnie.
I sterylnie.
Ręce myjemy.
Do prawników nie dzwonimy.
Seriale oglądamy.
Filmy mniej, ale też.
Zwiększyliśmy średnią ilość spożycia mrożonej pizzy z Biedry.
Nawet tą “na grubym cieście” nie gardzimy.
O dziwo cheddar z Lidzia (z krówką na “okładce” najlepszy! #cojamamztymlogiemkrówki #innakrówkaniżgostyńska) dłużej zalega
w lodówce.
P. lata kulką w kosmosie, ja daję zarobić Paczkomatom.
Wytrzymujemy dzielnie.
Uczucia obecne.

Spajdi potwierdza:

 

żródło: https://me.me

I cóż za przypadek, że tak do podsumowania tego punktu mi tu znowu genialna Wisława pasuje, tym razem z Portretem kobiecym:

Musi być do wyboru,
Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.
To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.
Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,
Czarne, wesołe, bez powodu pełne łez
Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.
Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.
Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.
Czyta Jaspersa i pisma kobiece.
Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.
Młoda, jak zwykle młoda, ciągle jeszcze młoda.
Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,
własne pieniądze na podróż daleką i długą,
tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.
Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.
Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.
Albo go kocha albo się uparła.
Na dobre, na niedobre i na litość boską. 

Wisława Szymborska, Portret kobiecy

#interpretacjawierszamaturzyściczasstart

#ipamiętajcieniezależnieodtegokiedymaturaitakbędzieLalka #Wokulskizawsze

9. Inne/niesklasyfikowane/informacje/do/przekazania/ tak na jedno-dwa zdania (czasem zdjęcie):

a) Posiadam swój własny ex-libris. Jakość i własność książek podbijam nie byle-jakim emblematem.

#unicorn

b) Brawurowo jeżdżę spacerówką.

c) Przed pandemią odkryłam, że czekolada na gorąco z automatu w Casto (sklep z artykułami budowlanymi, tam, gdzie imienniczka mojej siostry “inspiruje”) jest naprawdę pyszna. #monitoringtylkowieilerazymonetętamwrzuciłam

d) Nasze dziecko miało imprezę z okazji roczku (jeszcze przed kwarantanną) i żaden portal celebrycki o tym nie napisał.
Na Podkarpaciu też o tym nie mówili…(#śledzącydramyzrozumieją).
Może dlatego, że nie proponowałam, jak, moja z kolei imienniczka, barterowego rozliczenia się za udział w imprezie, czyli
oznaczania na insta czy w innych tiktokach.
A wzmianka followersom mojego bloga o kimś/o czymś to byłby nie bylejaki kąsek przecież.
I choć jeszcze czytelników nie liczę w tysiącach czy milionach,  wcale nie jest mi z tym źle.
Poza tym, w pełni popieram odpowiedź Jamesa Blunta na jedno
z hejterskich pytań na Twitterze. Na pytanie: “dlaczego masz tylko 200 tyś followersów?”, odpowiedział : Jesus only needed twelve”.

Tak w ogóle to polecam tego Twitterowicza. Najlepsze come-back-i ever.

e) W pracy wciąż mogę wdzwonić się na telekonferencję z człowiekiem, którego miniaturka zdjęcia na skajpie wygląda jakby był on spinaczem
z Worda. #małeszczęścia



źródło: https://cadenaser.com/ser/2017/03/06/ciencia/1488802140_837550.html

f) Dzieci i młodzież narzekają na książki jako prezent…
Przykłady na własne-małe- piwne oczy widziałam.
#takieczasy #niewdzięczność #książkizakarę #niepodobasięksiążkatodorobotyzarabiaćwłasnyhajsnatechnogadżety

Minłajl/ tymczasem…
W stolycy młodzież porównuje się kto ma bogatszych rodziców, tfu droższy ałtfit…
I 130 tyś osób subskrybuje ich kanał. Niepojęte!
Ja ledwo wytrzymałam do połowy “pokazu” w jednym filmiku…
Średnia wartość ubioru młodego cwaniaka-Warszawiaka to okolice
15-20 tyś złotych…Taka wiedza mi przybyła, nie wiem po co.

Ponadto, z obejrzanych 2 minut  dowiedziałam się, że istnieją takie marki jak mąkler (najbliższe znane mi słowa dotytchczas to “ekler “i “bążur”) i wilołn.
A młodzian, który prawie zapomniał, że do ałtfitu wartego 28 500 peelenów musi dołożyć jeszcze “ring lui vi” (w tłumaczeniu na nasze:
pierścionek Louis Vuitton
) za “skromne” tysiąc sześcset, nie ma nawet świadomości, że jego ring jest wart więcej niż moja szafa. Hawry(look) to przy tej smarkaterii zdecydowany lołbadżet.
Z kupioną na Vinted za 2 dyszki  (słownie dwadzieścia złotych) pierwszą
w życiu koszulką Hil-figa (z metką!#szachmatpaździerze) nie mam się co pchać z motyką na słońce i porównywać do tych dzieciaków.
Jak mawia młodzież – nie ma podjazdu.
Jedyny nasz wspólny mianownik to to, że i oni i ja nosimy w plecaku, uwaga, Tymbarka, a nie jakieś perlasz.
No może jeszcze łączy nas to,że czasem w plecaku zdarzało mi się nosić jedną (nie 6) par butów na zmianę – zazwyczaj trampków, wartą średnio 39,99.  I to nawet nie eurasków, tylko złociszy.

Standardowo, najlepsze, co można znaleźć przy okazji takich filmików,
to komentarze. Moje ulubione to te o wywaleniu bananowego licznika poza skalę i porównaniu tych najdrożej wystylizowanych modeli do “randomowo-ubranych-Simsów”.

#komciezłotojakluivi

g) Wracając na finansową ziemię…
Ciężkie czasy w robocie, gdy jako telefon służbowy proponują w firmie
nokię-z- klapką.
#fartemzałapałamsięnaajfonadwalatatemu #możeczaswyjąćgozpudełka #powrótITdotradycji

h) Zmieniam Fiata na Toyotę (w cenie blezerka młodzieżowego z hał macz is jor ałtfit). Nie mam jeszcze pomysłu na nazwę własną. Niebieska strzała będzie ciężka do przebicia. Jakby ktoś chciał ideą rzucić, to zapraszam na priw.
Pech tylko chciał, że jak paliwo było za bezcen, to akurat bez auta byłam…
Za niedługo pewnie znowu aktualny stanie się następujący cytat, gdy mijać będziemy stacje paliw na A4 czy A(wstaw numerek) :

"Serce jej popękało nocą na autostradzie.
Kiedyś uśmiechała się częściej, dziś uśmiecha się rzadziej"
Koniec Świata, Serce w Paryżu

i) Nasza latorośl szybciej niż mówić mama i tata nauczył się odliczać 3,2,1
z Norbim w Kole Fortuny #każdygdzieśpopełniabłąd #dobrzeżeniemówibankrut

j) Z teorii spiskowych wciąż najbardziej oburza mnie ta, że laktoza i gluten  szkodzą.

k) Seriale wciąż  są lepsze niż filmy. Wiem, bo, jak już wiecie, oglądamy. Aktualnie szczególnie polecam tv series Breeders – serial o ciemnej stronie rodzicielstwa, z doskonałym brytyjskim-dark-poczuciem humoru.

l) Panie w lokalnej piekarni w czasie pandemii – jak i przed nią – z miną, jakby były tu za karę i myślą, że jak pogrożą fochem to nie zauważę na paragonie, że chleb firmowy dwa razy “nabity” #kalkulatorwgłowie #korektaparagonualbozdejmęmaseczkę #ikaszlnę

ł) Moje dziecko macha wszystkim kierowcom przepuszczającym nas na przejściu dla pieszych #cotamżejużniepatrzyczymuodmachują #kulturagłupcze

m) “Halo Korona, żyjecie? “hasłem kwarantanny!
#tajnykodprzedwyjściemnaspacerzbombelkami
Ania, dzięki za wszystkie wspólne kilometry w nogach, za  rebelię ze spacerówkami w tle, kule serowe od niemiłych Pań z piekarni i wspólne wnioski, że McFlurry z bałnty to jednak przegrywa z tym z kitkatem.
Czekam na czasy, aż będziemy się czaić na tych, co chcą nam na ołpenspejsie mleko zajumać.

Co do wyliczanki to na razie chyba tyle.
Oczywiście pod podpisem będą pe-esy.

Sterylne pozdrowienia.
Wirtualny ścisk! Taki miły, nie jak w komunikacji miejskiej z czasów przed pandemią.

Podpisano elektronicznie:

Wasz Hawran

P.s. 1 (najważniejszy!)
Już niedługo Dzień Matki.
Jeśli możecie – wypijcie z nią ciepłą kapuczinę.
Jeśli nie możecie – zadzwońcie.
A jeżeli i ta opcja niestety nie jest osiągalna – pomyślcie o niej ciepło
i pożyczcie wszystkiego dobrego. Gdziekolwiek jest – na pewno usłyszy.

Ja mam nadzieję, że Helena słyszy, bo to, że czuwa gdzieś tam “z góry”
– wiem. Ze szklaneczką z cienkiego szkła w dłoni.

P.s. 2
Uwaga, będzie przekleństwo. #viewerdiscretionisadvised.
Gdy sytuacja życiowa jakaś napiętą się stanie, bądźcie jak Jan Peszek
w wyzwaniu Hot16challenge, które podjęła jego córka: nakurwiajcie zen!

P.s. 3
Pamiętajcie, żeby uważać na autokorektę w słowniku przy pisaniu maila czy smsa, bo zamiast wysłać do szefa wiadomość – zdzwonimy się
w poniedziałek, możecie posłać taką o treści:
“ześwinimy się w poniedziałek”.
(historia autentyczna.nie moja)

Rigardsy!