O niedobrym kruszeniu sezamem,dobrych mezaliansach i sabotażu bogactwa!

L: Ale Ty widzę w tenisa grasz jednak 😉

E: Przykro mi, że będę musiała rozczarować Cię tym, iż nie jestem wystarczająco luksusowa by grać w tenisa. Oglądam go od lat, częściej ostatnio niż filmy w kinie, więc wklepałam jako zainteresowanie.
Także…la bieda!…

L: Czyli aspirująca 🙂

E: Cóż pozostało potomkini klasy chłopsko-robotniczej, aspirować właśnie 🙂

L: I mezalianse!

początek pewnej jesiennej konwersacji…
absolutnie kluczowej!

No Elo!
Tak wita się ze swoimi obserwatorami autor instagramowego profilu “bosięporyczę”, jak zdarzy mu się przez dłuższy czas nie publikować tamże relacji. Uznałam więc, że , po prawie półtorarocznej przerwie od ostatniego wpisu, to będzie idealne przywitanie. Takie, wiecie, jak gdyby nigdy nic!
Po brytyjsku: let’s sweep it under the carpet. Po polsku: zamiećmy to (tę przerwę) pod dywanik i nie pozwólmy odkurzaczowi typu cza-cza, tfu!rumba, wyciągnąć tego na światło dzienne 😉

To było zdecydowanie słodko-gorzkie (prawie) 18 miesięcy.
Co trochę mnie tłumaczy. Ale tylko trochę! Bo tylko winny się tłumaczy. A ja się czuję częściowo winna a częściowo (życiem) usprawiedliwiona.

Największa gorycz (takie 99% zawartości kakao w czekoladzie) jest zdecydowanie związana z faqtem, iż nie ma już z nami Hawranowego taty. Porównanie do czekolady jest nieprzypadkowe. Hawranowy tata kochał słodycze. Na tort z bitą śmietaną dokładał dżem,jak na kanapkę! #weźtoprzebij
Kochał też przekręcać słowa. Lub tworzyć nowe. Harakirki zamiast harakiri. Fajfasy zamiast bajpasów. Alimentki zamiast alimentów. Czasami zdarzało mu się też lekko przeinaczać fakty. Na przykład upierać się, że brat dojechał na wakacje do Bielska-Białej podczas gdy ten właśnie dotarł do Kołobrzegu (“no, ale mówię Ci, dzwonił z Bielska-Białej!”)
W telefonicznej konwersacji z dobrym kolegą, używał mnogich form zwrotu doń: Panie Kazimierzu, Kazik, Kaziu. Zawsze w tej samej kolejności. Od najbardziej (form)alnej do całkowicie nie(form)alnej (form)y.
Rynek kawowy na nim nie zarobił… Legendy podają, iż w swoim życiu raz (słownie: jeden raz) napił się “małej czarnej”. Bo etykieta bycia ‘w gościach’ i kawy zrobionej wówczas, bez pytania, przez gospodynię nie pozwoliła mu odmówić. #grzeczność #bątą.
W przekazach historycznych nikt nigdy nie słyszał o innym przypadku spożycia tegoż napoju przez niego. Za to herbata i cukier do niej ( wiadomo, patrz wyżej) to byli nieodłączni towarzysze poranków, wieczorów i wszystkiego, co pomiędzy.
Był wymagającym kibicem polskich sportowców (najlepiej jakby wygrywali do zera). Jeśli tak się nie działo, to w słowniku rządziło słowo: patałachy.
Na strychu i w warsztacie miał asortyment wysoce wielobranżowy. Można było zapytać o najbardziej abstrakcyjną, wydawałoby się, rzecz i usłyszeć: “czekaj czekaj, gdzieś mam coś takiego…”.
Lubił mieć całą rodzinę blisko, w oknie wypatrywał przyjazdu dzieci i wnuków. Ba, w tym oknie stał nawet jak czekał na telefon od dzieci, że dojechały na miejsce aktualnego przeznaczenia. Daleko od owego okna… W tym oknie czekało mu się chyba łatwiej. To trochę tak, jak ze ściszaniem radia przy parkowaniu: nie ma faktycznie żadnego wpływu, ale na psychikę działa(ło).
Był sous-szefem mamy (a później siostry)w kuchni, mistrzem w kręceniu przez maszynkę maku na makowiec czy sera na sernik. Zasłynął także jako rekordzista ilości łupanych rocznie orzechów. Wnuki jego miały więc prawdziwego dziadka do orzechów!
Moje prywatne dziecko nazywał pieszczotliwie łobuzkiem. Lub “kukero” (to słowo powstało było jak chciał powiedzieć do mojego syna: ej, kolego, ale wyszło kukero). Blisko do zuccero. A stamtąd już prosta droga do cukru i słodkie kółko się zamyka.
Bardzo nam go wszystkim brakuje. I żaden łakoć, choćby najsłodszy tego nie zmieni. Ale możecie czasem użyć słowa alimentki na jego cześć!

Słowem alimentki, idealnie wręcz, możemy zrobić płynne przjeście do innych gorzkich wydarzeń ostatniego roku z hakiem. Do takiego 78% zawartości kakao w czekoladzie.
Albowiem w czasie blogowej przerwy pisałam! Ach, jak ja pisałam! Pozwy sądowe i odpowiedzi na nie… Oczywiście w asyście prawnej, fakultetu z prawa nie zdążyłam jeszcze zrobić, ale lwia część merytoryczna, do późniejszej kancelaryjnej obróbki przeszła przez małe Hawranowe (nie-chińskie) rączki.
No bo wiecie, jak jest mały Kukero, który ma rodziców w dwóch oddzielnych domach, to czasami nie da się inaczej. Pewne aspekty tychże rozpraw, takie jak szowinizm przedstawicieli palestry na przykład, czy totalną niekompetencję sędziów w faktach i cyferkach, zostawię sobie do pamiętniczka w głowie. Choć tytuł bloga: czysty nonsens, całkiem dobrze by tu pasował. Wracając na moment do sportowego świata taty: nie tylko na boisku można spotkać sędziego kalosza!
Jakby ktoś potrzebował pikantnych szczegółów to zawsze mogę opowiedzieć “na priw” 😉 Bez dyktafonu! Bo świat jest mały!

Ba! Świat jest na tyle mały, że miłość można odnaleźć dokładnie 436 km od swojego domu. Licząc odległość samochodową trasą S8.
Piechotą 88 godzin.
Rowerem 22 godziny.
Tak mówio gugelmapsy.
Tylko żeby ją znaleźć to trzeba trochę zaryzykować, ustawiając filtr w aplikacji randkowej na odległość wymienioną powyżej. W sensie wyjść ze strefy komfortu tego samego miasta, a nawet województwa.
Zanim jednak dotarłam do tego lajf-czendżing etapu, próbowałam w zeszłym roku dać jeszcze szansę lokalnej społeczności potencjalnych kandydatów na randewu.
Skończyło się jednym wyjściem na randkę z człowiekiem, który na owo spotkanie przyszedł w wymiętolonej różowej koszulce z napisem Ptyś.
I trochę mnie zmuliło po tym ptysim łakociu, szczególnie po usłyszeniu, że Ptyś to sobie, słuchajcie, zbiera “narybek” na takich spotkaniach, a później, jak już będzie mnogo w stawie zdecyduje co dalej. Odpłynęłam więc szybciutko, z daleka od tych złowieszczych sieci.
Później była jeszcze próba umówienia się na randkę z człowiekiem o (nadanym mu w kręgach przyjacielskich) pseudonimie Dubaj.
No bo jego opening mesydż brzmiał: no hej, wyglądasz mi na dziewczynę z klasą. Odpiszę Ci, jak wrócę z Dubaju. #czekajniewiastoażpozałatwiambiznesyzszejkami
W jego przypadku zmuliło mnie nie od ptysia, ani nawet od dubajskiej czekolady, ale od przerostu jego ego. Aż dostał ode mnie tekst z Hydrozagadki: “zdejm kapelusz”, który wiąże się z pewnym plejbojem i jego nie do końca udanym podbojem. W odpowiedzi na hasło “zdejm kapelusz”, w ciągu minuty przysłał… swoje zdjęcie…
Z dubajskiego autobusu. #żeteżniezlimuzynyzprywatnymszoferem
Czyż można być bardziej zakochanym… w sobie?
Odrzuciłam propozycję pracy z nim (proponował!) przy rozliczaniu podatków Niemców, którzy uciekają z owymi tax-rozliczeniami do Dubaju.
Rozliczenia niemieckie – ten miks słów w naszym kraju nie kojarzy mi się zbyt dobrze…
Odrzuciłam też propozycję znajomości z nim na fejsbuku. Kosz ostateczny!

Równie ostatecznie postanowiłam, w pewien jesienny weekend 2024 roku, dać ostatnią szansę aplikacji, przed finalną de-instalacją i przenieść się z poszukiwaniami normalności trochę dalej niż obręb Dolnego Śląska, ale jednak trochę bliżej niż do Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Filtr warszawski dobrze mi się kojarzył.
Z meandrów różnych typów osobowości występujących w środowisku aplikacji, opisanych we wpisie z maja 2024 roku ostał mi się przecież stamtąd dobry przyjaciel. Nawiązując do owego wpisu: “nie spie****ił tego” 🙂 #pozdrodlakumatychczylitychcoczytali

Był piątkowy, chłodny, jesienny poranek. Nie padało. Subskrypcja premium aplikacji kończyła się za kilkadziesiąt godzin. Zegar tykał. Plan był prosty: albo teraz albo nigdy. Albo będzie macz w stolicy, albo sajonara. Nie mylić z maczą/matchą. #bleh
Kalendarz tego dnia był upakowany po brzegi: był pociąg do Wrocławia i z powrotem. Było usg biustu (dziewczyny, badajcie się!akurat mamy październik, idealny miesiąc do tego #Hawranbawiącnamawia), była higienizacja ząbków (zawsze pro jeśli jest szansa na całowanie się w najbliższej przyszłości).
I wszystko jakieś takie bardzo na biegu, ale wieczorem pewna wiadomość w bamblowej skrzynce sprawiła, że wszystko zwolniło. #slołmołszyn
Ów mesydż przykuł moją uwagę swą normalnością, inteligencją bijącą przez słowa i poczuciem humoru połączonym z dystansem do siebie.
Pomyślałam wtedy: deemn, czy to nagroda za pójście do radiologa po wielu latach przerwy? (#nomówiędziewczynybadajciesię).

Fragment tej pierwszej konwersacji macie w cytacie powyżej. Zamiast Szymborskiej czy Osieckiej: samo życie. Dokładnie tak było. Dokładnie taka była ta wiadomość. Mogę pisać o tym z pełnym przekonaniem, bo jestem romantyczką z natury, ale też pragmatyczką, która wie, że pamięć bywa zawodna, więc mam screenshota z tej wiadomości 🙂 Nie usunęłam go po dziś dzień z telefonu.
Mezalians(e) z pierwszej wymiany wiadomości, z czasem przekształciły się w najwspanialszy mezalians miast (większego z mniejszym), osobowości (ekstra i introwertycznych), a zarazem pełną zgodę/równowagę/ nie-mezalians we wzajemnym szacunku, zaufaniu ciekawości i miłości.

Znaki były od samego początku, bo… już w pierwszych dniach dowiedziałam się, że L. nie pija kawy. Tylko herbatę! 🙂 I ciastkiem też nie pogardzi!
Przypadek? Nie sądzę! #tataapproved
Przeżył też dzielnie pożegnanie “na misia” po pierwszej randce, gdzie wcześniej na owym spotkaniu jadłam… placki ziemniaczane, zdrowo zaopatrzone wewnętrznie w cebulę 🙂 #noregrets #testcebuli
W związku w ogóle trzeba być dzielnym nieustannie.
Jak mawiają mądrzy psychologowie – związek to ciężka praca, dobra komunikacja, cierpliwość i poświęcenia.
Pełna zgoda… czy wiecie na przyklad ile cierpliwości do komunikacji potrzeba zeby przetrwać cotygodniowe podróże z pekape intersiti relacji Wrocław Główny- Warszawa Centralna? 🙂
Powiem tak: żadna joga, kwiat lotosu i zen w medytacji nie uodpornią Cię na stresy tak, jak komunikat: “przepraszamy za opóźnienie” i “opóźnienie może ulec zmianie”.
Nie zliczę Wam ile ostatnio wyjątkowych wrażeń miałam w cenie biletów…
Ekspirjens godny oddzielnego wpisu.
Przez ostatni rok w pociągach przeżyłam: wyłączenie prądu w środku zimy, podczas godzinnego stania w polu (no bo gdzie), którego skutkiem był brak ogrzewania i światła i równoczesny brak wagonu WARS czy nawet wózka z ciepłą kawą i herbatą/ zerwaną trakcję we Wrocławiu (dzięki losowi za przyjaciół, u których można przeczekać do rana)/ niewybuch na torach (skutkujący 3-godzinnym opóźnieniem w totalnej dezorientacji co dalej)/ noszenie na rękach przez konduktora (szach mat, paździerze, byłam zwycięzcą!)/ komunikat, iż pociąg dozna opóżnienia (bo pociągi jak AI/ej aj – też mogą generować ludzkie uczucia)/ zmianę składu na taki z wolniejszą lokomotywą../ godzinne oczekiwanie w Łodzi, bo “w pociągu brakowało dokumentów” (?)/ awarię i holowanie pociągu przed nami/ brak możliwości wjazdu na stację, ponieważ nie ma wystarczającej… krawędzi peronowej (powiem Wam, że człowiek jest wtedy sam na krawędzi wytrzymałości, więc w sumie to się obejdzie bez tej peronowej)/ i wiele innych.
Współpasażerowie zaś, w tej niedoli to oddzielna historia. Na książkę. Kiedyś wydam!
W pierwszym rozdziale wspomnę o Pani komentującej przez
4 godziny absolutnie wszystko, co można skomentować. Twierdzącej na przykład, że krzyżówki to nie mogą być zbyt trudne i wymagające, wszak są rozrywką kur domowych… I załamaną tym, że dziewczyna syna nic mu nie gotuje (cytując dokładnie: za co to moje dziecko tak pokarało…). I głęboko zainteresowaną jak długo mogę jeść torcik miodowy z WARS-u (cytując znów: niebywałe, jak wyjątkowe musi być to ciasto, że można się nim tak długo delektować). Robiła to wszystko z gracją słonia i myślała, że nikt nie słyszy. Lekko się “zadziwowała” jak powiedziałby mój tata, jak na koniec trasy podeszłam do niej i powiedziałam: faktycznie, wyjątkowe było to ciasto. I udało mi się nim nie nakruszyć, czego nie można powiedzieć o Pani preclu z sezamem. #szachmatHawran

Z newsów spoza kolei.

Zapewne widzieliście w cytacie wstępu, że w pierwszej rozmowie z L. rzekłam o sobie, że luksusowych sportów nie uprawiam, bo ogólnie “la bieda”. No i się okazało, że już wtedy wiedziałam, co będzie w pop-kulturze na topie rok później.
Ostatnio bowiem, w tym dokładnie temacie, w programie u pewnego Kuby Wu pewna Julia Wie (lub nie Wie, biorąc pod uwagę co palnęła) doszła do wniosku, że… bieda to stan umysłu.
Daamn… że też przez 40 lat życia o tym nie pomyślałam…
Że wystarczy hokus-pokus, afirmacja w umyśle i szanele oraz żadory, szyte na zamówienie, będą same kurierem przyjeżdżać pod moją willę we Włoszech. No a jak nie we Włoszech, to chociaż na Wilanowie (oczywiście z daleka od plebejskiego dino). Że też żadna kosmetyczna firma koreańska nie przyszła do mnie z propozycją zostania ich twarzą na Europę (#wschodnirysjest #firmybrak). Nie wykorzystałam również szans, które tak skutecznie spienięża młodzież z pokolenia zet. Nie stworzyłam marki lodów “ekipa”, nie zaprojektowałam nawet gangu biedroniaków. Nie zarobiłam też hajsu na seansie kinowym ze swojego wesela. Bo nie było żadnego wesela. Widoczny stan mojej biedy umysłowej objawił się nawet w tym, że oddałam dwa pierścionki zaręczynowe. A lombard by przyjął #sabotażbogactwa
Nie napisałam ebuka pod jednym z tych jakże odkrywczych tytułów, jak na przykład: uwierz w siebie, możesz wszystko, tylko afirmuj.
Teraz latałabym emirejt erlajns a nie jadła “nagie góralki” (taki typ wafelka) jako poczęstunek w ramach przeprosin od pekape za opóźnienie. Przecież nawet te góralki z tą nagością na etykiecie to też musiało być uosobienie biedy umysłowej.
Kurcze, ja nawet w zimowej kurtce nic nie znalazłam w tym roku. Klęska ostateczna!
Ileż zmarnowanych szans!
Gdzie popełniłam błąd?
To są pytania i wykrzykniki, na które niestety chyba tylko bogaty umysł znalazłby odpowiedź.

Zakończę więc jak zwykle garścią kilku złotych (ale biednie-złotych) rad.
Niektóre z nich dobrze znacie.

1. Jedzcie cytrusy. Afirmuję to od lat na tym blogu i jeszcze żadna firma dystrybuująca mandarynki się do mnie nie odezwała, ale nie tracę nadziei.

2. Nie kruszcie sezamem z precla w pociągach.

3. Dajcie się czasem “ponosić na rękach”.

4. I jak mawiał mój tata (mając na myśli: nie dajcie się wykiwać) : nie dajcie się wykitować!

E.





Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *