O rurkach z aksamitnym nadzieniem czekoladowym, tęsknocie za “brakami” w korpo-lodówce, kawie, sprytnych mewach i sytej biedzie.

„Zobaczysz,
 jeszcze z tego wybrnę,
 nie będzie dziury w niebie,
 pamięć –
 jak szybę –
 wytrę…
 Niech no tylko
 przyjdę do siebie".
 Agnieszka Osiecka, "Przyjdę do siebie"

Pewnych rzeczy nie zmieni nawet i tysiąc pandemii! (Hawran, tomik:
Cytaty z  szuflady – niepublikowane).
Na przykład tego, że moim niedoścignionym wzorem w zabawie
i operowaniu słowem była, jest i będzie po wsze czasy Agnieszka Osiecka. Kropka. Bez “i”.
Nie zmieniła się również, póki co, niestety (i ubolewam nad tym!) częstotliwość mojego pisania do Was (dla Was). Po cichutku liczę na to,
że jak dziecię me pójdzie kiedyś do przedszkola, a w pracy skończy się czas, gdy dzień w dzień muszę interweniować i pisać do kogoś: “burdel macie, siostry (i bracia) na tym Archeo”, to w końcu zacznę swe przemyślenia publikować nieco częściej.
Póki co, czuję, jakby od ostatniego wpisu minęło co najmniej 70 milionów lat świetlnych (wg nowej jednostki miary- jeden sasin).
I szczerze, to nie mam pojęcia gdzie zacząć, na czym skończyć i co wrzucić
w środek wpisowego kotła, bo pomiędzy lipca końcówką a połową listopada w kraju i na świecie mieliśmy: 8 gwiazdek jeszcze przed grudniem w Polsce, szarady w domach w USA (szczególnie w tym Białym), brak zalegających
w Polsce kartonów na makulaturę (gdyż wszystkie stały się bazą do pokazania jaki talent drzemie w narodzie) i wiele, wiele innych.
Jak zwykle pewnie, dla zachowania logiki w chaosie, najlepiej będzie użyć magicznego “punktowania”.  Kolejność przypadkowa.
Następuje więc, jak w totalizatorze:  zwolnienie blokady i rozpoczynamy losowanie co istotniejszych, subiektywnie dla mnie,  wątków:

  1. Korona.
    W znaczeniu “Covid-19”. Nie w rozumieniu nowego sezonu serialu
    “The Crown”, już dostępnego na Netflixowej platformie (po dwóch odcinkach jeszcze nie mam poczucia, że mogę w tym zakresie cokolwiek ocenić).
    Za to w temacie korony z wirusem w dopisku – i owszem- co nieco mogę napisać.
    Po pierwsze, drugie, trzecie i ostatnie – jest do bani…
    Mam wrażenie, że tak zwana druga fala wznosi się z zasięgiem przykrych skutków jeszcze wyżej niż pierwsza. O tym ile rzeczy utrudnia, ilu ludzi zasmuciła przez utratę kogoś bliskiego lub utratę czegoś ważnego, ot choćby pracy, można by od razu księgę spisać. Ale jak już kiedyś, na łamach akapitów tego bloga wspomniałam, nie ma tu być na smutno. Wszak jak czytacie bloga do kawy czy herbaty, to raczej słodyczy a nie goryczy chciałabym Wam do tego czytania dorzucić.
    Skupię się więc na tej kawie. A konkretnie nie-możności jej wypicia
    w towarzystwie współpracowników z korpo-ławki.
    Zoomy, webexy, timsy i inne fejstajmy nie zastąpią klasycznych plot twarzą w twarz. Udowodnione, na przykładzie nie-losowej próbki moich współtowarzyszy niedoli, że-się -nie-da.
    Pamiętacie,jak wspominałam czasy, gdy mleko(mój główny składnik kawy) notorycznie podkradano mi z pracowniczej lodówki?
    W tym momencie nawet kupiłabym “mlekobiorcom” ich oddzielny kartonik, gdyby tylko kuchnia na ołpenspejsie była dostępna.
    Ostatnio zaczęłam odkopywać stare zdjęcia z czasów, gdy poranna kawa była rytuałem przy okrągłym stole/stoliku korpoludu.
    Na jednym z tych zdjęć widniała komunikacja, którą zastałam niegdyś
    na biurku, w postaci 3 zapisanych od-ręcznie#handmade samoprzylepnych karteczek. Warto dodać, że akcja-komunikacja miała miejsce niedługo
    po zakupieniu opakowania rurek z aksamitnym nadzieniem czekoladowym,
    w sklepie, którego nazwa startuje od literki L i na tej samej Literce się kończy.
    A karteczki “szły”(leżały) w następującej kolejności:
    “Nie kupuj więcej tych rurek, proooooszę -> Dobra, kup, ale mało-> Oesu kup dużo, ale schowaj!”.
    W tym miejscu chciałabym dodać, że twórczyni tychże próśb, oprócz tego, że zrobiła mi kiedyś super zdjęcia, pomagała mi ze spożyciem łakoci
    i motywowała do poszukiwania we Włoszech wina “z robalem”,  posiada wiele innych zalet.
    Zapoznała mnie na przykład,  swego czasu, z grafiką, którą do dziś uwielbiam, i którą, jakbym kiedyś miała gabinet, nie-łączony
    z przewijakiem i komodą dziecięcych ciuchów, bardzo chętnie powiesiłabym nad biurkiem, jako motto i nawiązanie do jednego z lepszych wspomnień
    z czasów in-da-ofis w korpo-siedzibie.
    Tak się składa, że poprosiłam ostatnio autorkę owej grafiki o zgodę na jej publikację i takowe przyzwolenie uzyskałam:

    Autor(ka): Magda Danaj/Porysunki

    Mam nadzieję, że większości z Was twórczości Pani Magdy nie muszę przedstawiać. Jej rysowany świat jest zabawny, inteligentny, z pazurem.
    A dodatkowo, ja, jako beztalencie w temacie manualnych prac, zawsze dodatkowo podziwiam ludzi, którzy potrafią namalować ludziom dzień, lub narysować dzień z życia ludzi.
    Gdybyście nie mieli jeszcze pomysłu na gwiazdkowy prezent, na przykład dla kolegi/koleżanki z korpo-ławki – to na stronie “Porysunków” opcji jest bez liku. Polecam i pozdrawiam.

2. Kawa.
Skoro w punkcie pierwszym już “nadgryzłam” temat kawy to , idąc
za ciosem, płynnie, chciałabym do tematu tegoż nawiązać i pewną “ekipę” Wam polecić.
Ale od początku.
Razu pewnego bloger, którego lubię, szanuję i już tu kiedyś o nim  wspominałam, czyli PigOut, wrzucił, na swoim “story” bodajże, informację
o palarni kawy, która wypala zacne ziarna i dodatkowo aktualnie mają (mieli) zacną promocję.
Nie jestem dzieckiem promocji, ale jestem konsumentem, który rozważa zakup czegoś, czego jakość jest sprawdzona. A ponieważ było w recenzji,
że kawa zacną tam jest, a ja mam ogrom ludzi, którzy doceniają dobrą kawę (bo ja, to wiecie, mleko z kawą, nie wypowiadam się), postanowiłam sprezentować ją kilku kawoszom w moim otoczeniu. Dostałam recenzje typu: “najlepsza kawa jaką piłem,”pyszna, że ho ho ho” i tym podobne. Sukces numer 1.
Ale to był dopiero początek mojej znajomości z tą firmą. W trakcie moich zamówień u nich trafiła się inba z inpostem (#wiadomo), który pomieszał miejsca doręczenia paczek. Firma CoffeForYou (bo o niej mowa), nawet nie czekała na rozwiązania i tłumaczenia z paczkomatowej strony. Od razu wysłała zamówienie po raz kolejny, na swój koszt, z informacją, że jeśli uda się odzyskać przesyłkę, to po prostu będę miała dwa razy więcej kawy.
I jeszcze zapytali czy takie rozwiązanie na pewno mi odpowiada?
Nie każdy by tak postąpił. Wiem. Trochę w życiu widziałam, ups, zamawiałam.
Kilka tygodni później zamówiłam mniejszą wagowo porcję kawy w tej samej firmie i jakież było moje zdziwienie, kiedy odebrałam telefon od ich przedstawiciela, który zapytał, czy w tej cenie nie wolałabym podwójnej porcji. Sami do mnie zadzwonili z takim pytaniem!
A dodatkowo koszty wysyłki biorą na siebie za każdym razem.
Uważam, że o takim podejściu do klienta należy mówić, pisać i słać w świat. Jakaś przeciwwaga dla marudzenia, narzekania i jednej gwiazdki
w recenzjach gugla. #Kto nie-bogatemu zabroni.
Jeśli jesteście fanami małej czarnej, lub dużej z mlekiem, albo sami nie pijecie kawy, ale komuś chcecie sprezentować świeżo paloną (w dniu zamówienia!) kawę ->  https://coffeeforyou.pl/ to adres dla Was!

O istotności kawy pisała, a jakżeby inaczej, również Agnieszka Osiecka,
w  wierszu “Filiżanka kawy”:
“Filiżanka czarnej kawy
z ukrytym na dnie cierniem,
na lenistwo, dla zabawy,
filiżanka codziennie i częściej”.
A jeżeli nie znaliście tego akurat wiersza, to być może znana jest Wam afirmacja małej czarnej w piosence byłego lidera zespołu Ich Troje, który
w utworze pod tytułem “Filiżanka” startuje słowami:
“Piję kawę. Jest cudownie”.
I jest to najlepszy fragment całego tekstu…
Również zapisał się on w korpo-kanonach, jako doskonałe rozpoczęcie konwersacji na wszelakich komunikatorach.

3.  Wakacje.
Wiem, że to pieśń przeszłości dla większości (dla mnie też), ale mój urlop miał miejsce pomiędzy ostatnim a teraźniejszym wpisem, więc żeby nie było, że ja tylko o pracy i pracy i kawie w filiżankach- co nieco wspomnieć by wypadało w temacie letniego (wrześniowego…) odpoczynku.
Zacznę od tego, że wakacje z dzieckiem to już inna para kaloszy ( i tym samym dodatkowa para kaloszy do spakowania) niż wyjazd we dwoje.
Nie dość, że trzeba być przygotowanym na każdą okoliczność, z milionem rzeczy w torbie, to choćbyś nie wiem jak się, człowieku, starał – i tak czegoś zapomnisz i/lub coś nieprzewidywalnego się wydarzy.
U nas z cyklu “niespodzianek” – w pierwszym dniu po przyjeździe szukaliśmy ortopedy w Szczecinie (nad samym morzem marne szanse,
jak nie jedziesz karetką na szpital,trafić specjalistę), bo AKURAT wtedy dziecko zaczęło mieć problemy z nóżką.
Na szczęście nic poważnego, czego by się nie dało nurofenixem załagodzić, ale: nerw, trasa i informacja od lekarza: niech dziecko nie biega i nie  skacze przez najbliższy tydzień (czytaj CAŁY POBYT, czytaj niespełna DWULETNIE dziecko….) nie sprawiły, że początek wyjazdu wspominamy ze szczególnym rozrzewnieniem.
Co działo się później?
Otóż okazało się, że nad polskim morzem, nawet po sezonie, a może dlatego, że po sezonie (choć boję się, co było w szczycie), pandemia nie istniała.
Skupiska w knajpach, na molo, na deptakach takie, że czasem to i mewa
by się nie wcisnęła. No chyba, że taka sprytna, jak ta, co ją spotkałam kiedyś
w Hadze. Tamta porwała mi rybę z papierowego talerzyka podczas jedzenia. #żeteżsięniebała #frytkiwtedypochłaniałamwstrachużeprzyślekoleżanki
Ale takich u nas nie widziałam.
Za to widziałam grupę naszych rodaków, którą mogłabym podsumować jednym określeniem, nawet z użyciem rymu: burgery z molo i disco polo!
Taka kolacja przy zachodzie słońca, z TAKĄ muzyką na żywo. Taki mieliśmy tam klimat. Od disco polo momentami nawet nie dało się uciec spacerując osiem  wejść od głównego molo, tak się niosło.
Aaa, z kulinariów, na deser po burgerku, była jeszcze beza/nie jedzona widelczykiem jak niegdyś zalecano/ za 29 zł za sztukę. #ktobogatemuzabroni #mniejbogacibiorąnaspółębonibyzasłodkajednanatwarz

Fal nie było, jak u Dawida Podsiadło. Tydzień pobytu nad polskim morzem, z super pogodą i  bez fal! W sumie jak nie wiało, to nie wiem czy nawdychaliśmy się jodu, czy tylko spalin i oparów po smażeniu kotletów
i ryb, ale wmawiam sobie, że jod na ten rok odhaczony.
Były za to dziki, całkiem udomowione. Jak je mijaliśmy, jadąc samochodem, akurat stały pod bramą do ośrodka pod nazwą “Porty Świata”. Interkontynentalnie mierzyły. A co!
Co do pamiątek – nie kupiliśmy/szukaliśmy muszelek i bursztynków.
Za to, ponieważ w drodze do lekarza do Szczecina, z pośpiechu nie zapakowaliśmy dziecku zabawek i w jedną stronę 1,5 h może i nam uszło
na sucho, ale w drugą stronę nie chcieliśmy ryzykować – wiedzieliśmy,
że trzeba coś nabyć. A gdzie nabyć w Szczecinie zabawkę o 18:30? Oczywiście nigdzie indziej, tylko na Poczcie Polskiej. Przecież tam mają wszystko! Pewnie jakby dobrze podpytał, to na zapleczu znalazłby się
i ortopeda…
Zatem z pobytu nad morzem, a raczej z okolic 100 km od morza, przywieźliśmy: rachunek za konsultację ortopedyczną (200 zł), autko terenowe marki Jeep, koloru żółtego (było więcej do wyboru, co Pani
z Poczty podsumowała zalotnym sucharem: to którą bryką chce Pani wyjechać?) i książeczką rozkładaną o nie-przypadkowym tytule
“Świeże warzywa”.
Był Krzysztof Jarzyna ze Szczecina? Ano był. I na jego cześć właśnie vege książkę, do kompletu z autem, z premedytacją zakupiłam.
Czyli w zasadzie pamiątki przywiozło dziecko. Starzy co najwyżej:
beza na spółę.
Także moja zapowiedź luksusu z poprzedniego wpisu, chyba jednak czeka jeszcze z realizacją.
Dotarło coś z niej jednak chyba, do mojej siostrzenicy, która jakiś czas temu na pytanie “co tam słychać?”, zamiast “stara bieda” odpowiedziała, przy udziale chochlikowego słownika: “syta bieda”. Czyli taka bieda na bogato. Zawsze to już krok w stronę luksusu.#szampanwylewasiętoastmogęwznieść

4. Spostrzeżenia ogólne. Jednozdaniowe. Czasem dwu.

a) W kraju atmosfera burzowa: pioruny, wyładowania, konieczność posiadania parasolki,nawet gdy nie pada. Czasem bywa gorąco, gdy jeden kretyn z drugim wrzucą Ci do domu racę, bo ich flaga dwa piętra wyżej prowokuje.

b) W Internecie gównoburze. Konieczny parasol cierpliwości.

c) Ogromne natężenie doskonałych memów, bez których ciężko by było
w naszym kraju wytrwać.

d) Muminki a sprawa polska – 1:0 dla Muminków.

e) Kleo śpiewa piosenkę Reni, co by spróbować konkurować z Zenkiem –
czy ktoś wie WTF is going on here? Ja się czuję zagubiona jak mail w spamie.

f) Ślisko na drogach: misie i dziewczyny wywracają się w pięknej i długiej reklamie jednej z firm jubilerskich.

g) Wg niektórych pożalsięboshe influencerów i osób publicznych – covid jest jak ankietowany w Familiadzie – nikt go nie widział.  To chyba podobnie
jak z rozumem u tych, co te spiskowe teorie głoszą.

h) Punkt H jak Hawran po raz kolejny Mikołajem. Z jednej małej akcji
“Zając w kapuście/Mikołaj pod choinką”, zrobiły mi się nagle 4 inicjatywy,
w których jakoś tam biorę udział. #ludziesązgruntudobrzy #oprócztychzłych

i) W nawiązaniu do punktu h) – jeśli kogoś nie spamowałam FB, IG, mailem, telefonicznie, czy na żywo (w maseczce of course), a chciałby ów ktoś dołączyć do którejś z inicjatyw, na przykład tej organizowanej przez PigOuta, lub tej wspierającej dobrze moim czytelnikom znane i wspaniałe dzieciaki z Domu Dziecka w Szklarskiej Porębie – napiszcie do mnie, pokieruję Was tam, gdzie trza.

j) Godziny dla seniorów versus Hawran (1:0). Pani nie przyjęła mi ostatnio paczki do nadania, przez próg sklepu (!), o 11:45, bo “Panowie, co chcieli piwo kupić i ich odesłała by się na nią obrazili, że ich nie obsłużyła, a mnie tak”.  Kurtyna.

Skoro kurtyna zapadła to zmieścić dziś mogę jeszcze tylko moje standardowe
Pe-esy:

P.s.1
Cytat początkowy wyrażać ma nadzieję na to, że wszyscy w końcu wybrniemy z tego labiryntu kwarantanny i obostrzeń.

P.s. 2
Jest taki turecki serial: Więzień Miłości (moje dziecko lubi czołówkę… #weźniepytaj). Chciałam tylko napomknąć, iż ciocia Stasia w Klanie szybciej szykowała cały dwudaniowy obiad i parzyła czaj dla Jureczka niż bohater Więźnia Miłości wypowiada JEDNO zdanie.
Pewnie nic to nie wniesie do Waszego życia, ale MUSIAŁAM!

P.s. 3
Pojawiła się nowa generacja “Rzepiar” – “Słomiary”. Tak informował niegdyś jakiś nagłówek.
Uważam, że to bzdura – do Rzepiar, jak mawia młodzież, nie ma “podjazdu”. To jest wyjątkowa generacja, nie do zastąpienia.
A “Słomiary” niszczą snopki ciężko pracującym rolnikom, czemu mówię stanowcze: “nu nu nu”!  #batemgonićtakiwandalizm

P.s. 4
Z cyklu mistrzostwa Hawranowego taty, który mógłby być twórcą wielu słynnych sucharów:
Leci reklama: “Bomble, co robimy, jak brakuje nam siana?
Dzwonimy do bociana!”

Hawranowy tata: “bociany już w tym roku odleciały….”

Kurtyna w pe-esach.

 

Dbajcie o siebie/
Myjcie łapki/
Myjcie owoce/
Jedzcie owoce/
A czasem żelki/
I czekoladę.

Ściskam mocno i sterylnie!

Wasz Hawran

 

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *