"Jestem, kim jestem. Niepojęty przypadek. Jak każdy przypadek". W. Szymborska, W zatrzęsieniu
Po raz kolejny A M B I T N I E na start, czyli cytowanie noblistki. Nic nie poradzę, że jest ona dla mnie, jak Osiecka, ze swymi słowami-pisanymi, źródłem nieustającej inspiracji.
Zdecydowanie wolę te autorskie wzorce od współczesnych in-fluen-serów słowa i nie tylko, co to nie wiedzą, że mówi się “dwa tysiące dwudziesty”,
a nie dwutysięczny-dwudziesty rok (niektórym nawet dwutysięczne powtórzenie, która forma jest poprawna, nic nie daje).
Ale za to ich fani wiedzą doskonale czym jest dzban, alternatywka,
ogar i nieogar. Jednym słowem młodzież dziś wie jak rozkminić, co to YOLO, hajs i iks de.
Podczas próby ogar-nięcia co i jak z tym słownikiem współczesnym, dotarłam niedawno do słowa kappa, które to stosowane jest zazwyczaj na końcu zdania, by podkreślić użyte w nim: ironię, sarkazm lub po prostu jest użyte dla żartu.
Słowa kappa zabrakło ostatnio pewnej blogerce, niby modowej, a jednak przez nazwę, przeze mnie kojarzonej bardziej z branżą motoryzacyjną.
Dokładnie nie pamiętam, ale imię to chyba Dżesika, a nazwisko…coś na M…
Możliwe, że Multipla.
A więc Dżej Em, w komunikatach do klientek zamawiających lux-outfity
z jej nowej kolekcji, zapomniała dodać, że ich (outfitów) produkcja w PL to “taki żart”.
Niestety, jak mawiała moja i pewnie wiele innych mam, kłamstwo ma krótkie nogi, a tu konkretnie okazało się, że miało zbyt krótką metkę, gdyż nie zdołała ona zakryć innej metki, firmy, o ironio, zagranicznej, której produkty można zakupić w cenach rodem z tajskiego bazarku.
No i inba na całego murowana.
Oczywiście Dżes nie poddaje się w tłumaczeniach, myli tylko słowa.
Co prawda o dwutysięcznym dwudziestym u niej nie słyszałam, za to wypowiedziała się o DNA marki (“kocham Cię Polsko”), zamiast mówić o jej DNIE. Do poczytania na insta i innych pomponikach.
W sieci zawrzało, marce pozostał cień mgły autorytetu i pewnie zakończy się to, jak fora opanuje jakaś nowa drama. Czyli pewnie całkiem niedługo.
Dla mnie osobiście kilka innych kwestii/wydarzeń/ sytuacji było ciekawszych niż omawiana kolekcja bejzik (basic) i to, że łiklejm (nazwa marki) to takie “jedno oko na Maroko”. Poza tym klejmuje to się w pracy. #korpoludzrozumie.
A więc, co oprócz afery metkowej skupiło mą uwagę na dłużej, niż mój syn poświęca jednej zabawce? :
- Nowy trend w mediach: Rzepiara.
To nie miłośniczka białej rzepy, czarnej rzepy ani rzepy ze śmietaną.
Rzepiarą nie jest również Pani, która ma buty “na rzepy”.
Nie jest to również producentka tkaniny velcro, popularnie określanej jako rzep.
Otóż, dla jeszcze przez Internet niewtajemniczonych: Rzepiara to kobieta robiąca sobie zdjęcia na polu rzepaku.
Rzepiarami są przeciętne zjadaczki chleba (maczanego na przykład w oleju rzepakowym), są też nimi celebrytki. Rzepak kusi jako tło! #kajnegrencen
Wiem coś o tym. W okolicach mojego rodzinnego miasta, czyli Legnicy, pól rzepaku nie brakuje i nie powiem, korciło czasem.
Jak jednak pokazała historia, przynajmniej moja, w rdzeniu swym bardziej niż Rzepiarą jestem jednak Blacharą, o czym świadczyć może jedyne zdjęcie z rzepakiem w mojej soszial medjalnej kolekcji:
Rzepiary łatwo nie mają. Ich życie nie jest usłane rzepakiem, tfu różami.
Kolejki u fotografów do sesji w rzepaku długie niczym do przychodni
en-ef-zet w poniedziałkowy poranek, niejednokrotnie trzeba uciekać przed rolnikiem, który nie dał autoryzacji na zdjęcia w jego polu (widzenia), a jak już rzepak dojrzały to te panny metr pięćdzięsiąt w kapeluszu mogą nie być widoczne spośród żółtych łanów.
Jesieniary mają zdecydowanie łatwiej – kocyk i herbata prawie zawsze współpracują z obiektywem aparatu i zdjęcie można cyknąć we własnym domu.
2. Jak już odmroziło fryzjerów, to zaczęło padać i moja wizyta
u hairdressera efekt miała w salonie i jakieś 2 sekundy po wyjściu. #niegórynibyahalnywiał
3. Dziwne sny mam ostatnio.
Nawet senniki nie ogarniają. No bo kto mi wytłumaczy, co oznacza,
że całkiem logicznie rozwiązuję we śnie algorytmy na lekcji z matmy?
Wolę sny sprzed kilku tygodni, gdzie śniło mi się, że Ania, co to ją znacie
z ostatniego wpisu (#pokłonyskładałam), wygrała ogromny hajs w totka.
Spełni się czy nie, plany zagospodarowania części gotówki już mamy ustalone. #szukajcienasnaDominikanie #poznacienaspouciekającychzdrinkówpalemkach
4. A skoro już wspomniałam o Ani…
Ponieważ napomknięcie o jej zasługach w ostatnim wpisie, przez jej przyszłego męża zostało podsumowane jako #fejmdoje**ny i poczułam,
że była w tym nutka niedocenienia, spieszę się poprawić w tym oto punkcie czwartym i wyrazy wdzięczności okazać też Kościanowi. Za wszelkie wydruki A4 i mniejszych formatów, docenianie termomixowego brownie, podsyłanie mi filmików z Dzikim trenerem w roli głównej, dzięki którym utwierdzam się w przekonaniu, że nigdy nie będę miała konta na tik-toku (#tamludziesikająpodsiebiebotakijestczelendż), za doskonałe risercze internetowe i za to, że nie oberwałam AirMaxem 🙂
Fejm w rodzinie bowiem musi się zgadzać, inaczej będzie inba, w ich przypadku już na poziomie iście celebryckim, a tego bym nie chciała,
bo niby to blok obok, ale jednak się niesie.
Także Kościan: szacoon! #nadzielni
5. Co do podziękowań, to tak sobie uświadomiłam ostatnio, że nie podziękowałam w blog-owej formie jeszcze osobie, która nie tylko czyta mojego bloga od samego startu, ale i zna mnie od samego startu mego życiorysu. A chodzi tu o moją siostrę – imienniczkę Pani Szelągowskiej-
co wnętrza też by pourządzała chętnie – Dorotę.
Otóż siostra ma, tak ma, że być może się wzruszy po przeczytaniu tego. Mam nadzieję, iż będzie to dobre wzruszenie. Tak dobre, jak pączki, które upolowuje ona dzielnie w drodze do pracy.
Myślę, że ucieszy się z tego konkretnego porównania: jest ona jak Stanisław Anioł w opinii lokatorów, a przynajmniej tej oficjalnie odśpiewanej pod adresem Alternatywy 4:
“zawsze pomoże, o każdej porze,
o mój Boże!”.
Nieprzerwanie można na nią liczyć.
Podpowie co zrobić, gdy przesoliło się zupę, albo gdy masa do ciasta nie wychodzi, w urzędowych sprawach pomoże się rozeznać, pierogi zrobi, ruskie, gdy się zamarzą.
Sprzedawcy na lokalnym targowisku jej się kłaniają (#topomamiema), pracownicy z IKEI muszą przeszukać towar do ostatniego kartonu na sklepie, jeśli uprze się, żeby coś znaleźć, potrafi walczyć jak lwica o lampę stołową z inną konsumentką, nigdy nie bierze pierwszego z brzegu towaru
z półki.
Lubi, tak jak ja, kryminały i, tak jak ja, wkurza się, jak Bonda dodaje do fabuły zbyt wielu bohaterów.
Bardziej niż to denerwuje ją chyba tylko grubo pokrojone jabłko w sałatce jarzynowej.
Na giełdzie kwiatowej w Tychach mogłaby spędzić cały weekend. Co weekend.
Marzy o udziale w Wiedeńskim Koncercie Noworocznym, także jakby ktoś miał jakieś chody w tym temacie, to dajcie znać.
Generalnie ostatni rok z hakiem byłby dużo mniej “przysiadalny”, gdyby nie ona.
Z soszial mediów nie korzysta, ale wiem, że tu przeczyta, także “dziękuję! Za wszystko. #Helenamagodnąnastępczynię
6. W ostatni piątek na naszej dzielni, w tym samym momencie nałożyły się na siebie dwa, jakże odmienne w swej pozytywności zjawiska.
To “dobre” to otwarcie foodtruckowej wersji Krasnolóda, czyli miejsca, gdzie można zjeść lody o smaku belgijskiej czekolady lepsze niż sama czekolada z Belgii.
Jednocześnie jakieś 200 metrów od punktu stacjonowania miętowej
w kolorze swym przyczepy z łakociami wyznaczono miejsce spotkania, które “uświetnić”(hue hue) miał przyjazd premiera “er pe”.
No i z jednej strony człowiek marzył o tym, by pójść na spacer połączony
z konsumpcyjną przyjemnością, a z drugiej miał świadomość, że jak władza na rejonie, to i borowiki z nimi. A wiadomo jak jeżdżą…
Tak więc setki pytań w głowie: czy nikt nie wjedzie na chodnik, co zrobić jeśli moje dziecko zrobi im pa pa, jak to ma w zwyczaju czynić do kierowców, czy wyjść dopiero jak zaparkują, etc. ?
Morał jest/był taki, że lodów od Krasnolóda nie jadłam do dziś, a punkt zbiórki spacerowy z Anią miałyśmy, jak już była pewność, że nie spotkamy rządu na swej “drodze”.
7. Ania znowu uświadamia mi, jak mało wiem o świecie.
Dzięki niej wiem nie tylko, że jedno na kilka milionów dzieci nigdy nie będzie miało zębów…
Wiem też, że istnieją takie tv programy jak: siostry wielkiej wagi,
dr Pryszczylla czy też moje wielkie stopy.
A co do stóp to ostatnio podesłała mi taki oto dizajnerski pomysł na odzianie ich. Młodzież spod złotych balkonów, tfu tarasów w WWA na pewno by się nie powstydziła założyć takowych do spodni mąklera:
Tak mi ręce opadły na ich widok, że sznurówki na stojąco mogłabym zawiązywać, gdyby “furosziki” powyżej je miały.
8. “Bucików” powyżej bym sobie nie zakupiła. Za to wręcz przeciwnie,
nie obraziłabym się, gdyby ktoś sprezentował mi “kwarantan-nową wersję lalki Barbie”
Oczywiście wyszło kilka “modeli”. Są takie lalki, które w “zestawie” mają tylko kieliszek wina i dres, albo takie, gdzie całe pudło wypełnione jest niezdrowym żarciem.
Jednakowoż ta powyżej spełnia moje personalne akurat wymogi.
W pakiecie, jeśli na zdjęciu się nie dopatrzycie szczegółów: piżama na dzień, piżama na noc, szklanka mleka, podkrążone oczy, ekspres do kawy, karton mleka, płatki śniadaniowe, toster z gotowymi tostami, budzik, ciasteczka
i rozczochrane włosy. #nawetkolorodrostuifarbysięzgadza #konsumentkupiony
9. Załatwiałam ostatnio sprawy urzędowe związane z rejestracją samochodu w czasach pandemii.
Moja rada: póki możecie – wybierajcie rower.
Urzędy pracujące w trybie wewnętrznym (czytaj Panie piją kawę przez pół dnia bardziej na legalu, bo im petent nie zakłóca relaksu) to ciekawe doświadczenie. Niestety w czasach kwarantanny urzędy nie ułatwiają przeciętnemu Kowalskiemu odnalezienia się w biurokratycznym światku (powiązanie ze światkiem mafijnym nieprzypadkowe).
Nie ma, jak to mówią matki, spędzające z dzieckiem zbyt dużo czasu – uryfy talgowej (taryfy ulgowej).
A to Pani przez telefon, w skarbowej administracji pracująca, dwa podatki płacić mi każe i dopiero inna wpada w ostatniej chwili, jak ktoś, kto chce przerwać ślub kościelny i mówi: nie zgadzam się -> nie ma w Pe-el podwójnego opodatkowania (jeszcze, hue hue) i ratuje moje trzysta złotych.
A to jak potrzebujesz wrzucić do skrzynki kopertę A4, nawet nie
z pieniędzmi, tylko masą dokumentów, to na wejściu do urzędu stawiają skrzynkę z “wlotem” przez który upchnąć można co najwyżej bilet autobusowy.
I stoi ten przeciętny Kowalski, tfu nieprzeciętny Hawran pod skrzynką
i próbuje dokonać niemożliwego.
Takie zakłopotanie czułam ostatnio jak w czasie pracy w Multikinie (daaawno), po ostatnim seansie, późno w nocy, poszliśmy z kolegą współpracownikiem pozbierać pudełka po popcornie, po pewnych Paniach, które tak przed seansem zirytowały pracowników, że w duchu życzyliśmy im, żeby w projektorni chłopakom pomylił się format puszczanego filmu
i , żeby Panie owe oglądały go na przykład do góry nogami.
No więc wchodzimy na tę salę, cisza jak makiem zasiał, napisy końcowe zdążyły się skończyć, jesteśmy za ścianką oddzielającą korytarz wejściowy od schodów i siedzeń (czytaj: nie widzimy siedzeń na sali) i kolega mówi
do mnie, głośno i z ironią: “Czy te larwy już wyszły?”.
Jeszcze nie wybrzmiał w jego głosie do końca głośny znak zapytania gdy ujrzeliśmy Panie robiące tup tup po schodach prowadzących w dół sali…
Grzecznie powiedziały nam dobranoc, na co odpowiedzieliśmy, jednocześnie mając twarz przypominającą kolorem różową gwiazdę MK.
Podobne skrępowanie czułam też niedawno oglądając filmik, roboczo zatytułowany: “nie siałam rzeżuchy”, lub “jak legalnie siać trawę?“, czyli jedną z lekcji tefałpe. Nie wiem jak wy, ale ja się czasem po prostu wstydzę za innych.
#trudnezagadki
Także wiem, co to zakłopotanie. I tak się czułam gdy z kopertą A4 stałam pod drzwiami wydziału komunikacji.
Ale chociaż Pani od indywidualnej mej rejestracji Toyotixa była miła.
I wygenerowała mi ładny numer blach. Ostatecznie więc łapka w górę,
jak mawia młodzież namawiająca do subskrybcji ich kanału.
I tym optymistycznym akcentem na dziś koniec wywodu. Już tylko podpis profilem zaufanym i pe-esy.
Wasz Hawran
P.s. 1
Ponieważ bardziej niż młodzież oburzająca się, że nie można doliczyć
er-podsów do ałtfitu w filmikach “how much is your ojciec zarabia?” obchodzi mnie kwestia dzieci i młodzieży, którym trzeba pomóc, bo na to zasługują, po raz kolejny dołączyłam do ekipy Drużyny od robienia cudów (wspomnianej już na łamach tego bloga). Zbieramy, po raz piąty, na wyjazdy wakacyjne dzieciaków.
Także jeśli ktoś z czytelników bloga chciałby wesprzeć #teamMarcel, czyli zbiórkę na wyjazd na obóz konny wspaniałego chłopaka – przelejcie piątaka (#rymwdym). Jeden redbul, hotdogzorlena czy lódzmaka mniej nikomu nie zaszkodzi. Szczegóły na priw.
P.s. 2
Starajcie się, by w waszej codzienności znalazł się zawsze moment na rozmowę face to face z drugim człowiekiem, na zachwyt nad dmuchawcami na łące (lub na tyłach Castoramy) i na docenienie, że truskawki już się sprzedają przy/po drodze.
Żeby nie było jak u zespołu Patrick the Pan w piosence Pikselove:
“Dobieramy się i dzielimy na cztery,
tylko ja i Ty i nasze komputery.
Kolorowe zdjęcia, pięć na pięć,
świat barwniejszy niż naprawdę jest”.
…czyli, że świata poza monitorami nie widzicie
P.s. 3
I raz jeszcze przypominajka : złóż życzenia mamie!
Za to, że od dziecka dbała, by głowa i nerki były zakryte. #żebynieprzewiało #icobywilkaniezłapać
Za jedyne w swoim rodzaju pierogi ruskie i serniczka.
Za to, że zawsze można było być jej winnym więcej niż grosika.
I za wiele wiele więcej.
Rigardsy słoneczne jak pola rzepaku!