Między (nami) krasnalami, czyli Wrocław “pod lupą”.

Rok dwa tysiące siódmy. Grudzień. Zima z cyklu tych srogich. Czytaj: taka, gdzie marzysz o tym, by zminimalizować czas przebywania na zewnątrz praktycznie do 0 (słownie: zera) sekund.

Miejsce akcji: Wrocław, ulica ( i zarazem przystanek) Kozia. Dla tych, którzy nerwowo odpalają teraz google maps, żeby dowiedzieć się, czy nie jest to aby przypadkiem miejsce fikcyjne, podpowiadam: nie jest. Istnieje naprawdę. W odróżnieniu tylko do stolicy naszego pięknego kraju, gdzie Kozia street w samym centrum Warszawy się znajduje, w stolicy Dolnego Śląska ulica ta wygnana została w ostępy dzielnicy nie-centralnej zupełnie, Maślicami zwanej.

A więc przystanek, a więc grudzień. Zimno. Czekasz. Na wykład dotrzeć chcesz. Nieobowiązkowy w teorii. Ale w praktyce dźwięczą Ci w głowie słowa z pierwszej prelekcji profesora Kłopota: “nazywam się Stanisław Kłopot i będziecie mieli ze mną kłopot”. I wiesz, że lepiej na wykładzie być. Bo się z nim (profesorem) spotkasz za kilka miesięcy, jak będzie już dla odmiany ciepło, a wręcz gorąco, w dusznej (od papierosów Marlboro wypalanych przez niego) salce, na ustnym egzaminie. I jak Cię z “gęby” będzie kojarzył to zawsze chyba lepiej niż wpaść jak nołnejm po roku na egzamin.  A i wykłady same w sobie zacne, takie co na życie zostają. Więc wstajesz rano i ruszasz na przystanek obsługiwany przez jedną, wyjątkową dla wielu linię nr 103. “Sto trójka” jest Twoją przepustką do bardziej centralnego (w kontekście położenia w mieście) świata. Czekasz więc na nią jak na zbawienie. Nie tylko od zimna. Na takie metaforyczne też. Wiesz, że jeżeli nie przyjedzie punktualnie, spóźni się choć o minuty dwie, lub w najbardziej hardkorowej wersji – wypadnie z kursu – jesteś przegrany, cały logistyczny plan Twego poranka a może i całego dnia idzie w diabły. Bo nie-na-czas-podjeżdżająca 103 uruchamia ciąg, ba, lawinę złych wydarzeń. Dla przykładu: jadąc spóźnioną o moment tylko 103 widzisz przez jej szyby, jak w okolicach Wejherowskiej właśnie ucieka Ci 119 (ta akurat na złość dziś przyjechała punktualnie). To uruchamia serię dalszego “czarnowidztwa” w Twojej głowie, które najczęściej się sprawdza niestety. Zdajesz sobie sprawę, że będziesz musiał(a) czekać na kolejną 119. Ta się zapewne (dla odmiany od tej pierwszej) spóźni, przez co w bardziej szczytowych godzinach szczytu wjedzie na Most Milenijny i stanie w korku już przy drugim filarze, a to oznacza, że do okolic cmentarza Osobowickiego dojedziesz w tempie tak szybkim, jak w dniu Wszystkich Świętych – ślimaczym łamane przez żółwie.

A przecież Osobowice to jeszcze nie Twoja destynacja (gdybyś jechał autem z nawigacją, to Krzysztof Hołowczyc jeszcze długo nie powiedziałby Ci: “jesteś u celu”). Bo wybrałeś sobie w ramach kierunku studiów socjologię, na KOSZAROWEJ! (patrz: google maps, bo nawet pisać mi się o tym nie chce, gdzie to jest). W głowie układasz już sobie plan tego, jak się wytłumaczysz ze spóźnienia… W sumie: “Panie profesorze, bo ja z Maślic jadę”, powinno wystarczyć, ale pewności nie masz, że to przejdzie. Cały zmyślnie obmyślony logi-scenariusz (logi=logistyczny) jak krew w piach.


Gdzie to my byliśmy? Ach tak, na przystanku. Tak, to jest ten dzień, kiedy 103 postanawia: wypadnę z kursu. Druga idzie w jej ślady, bo razem raźniej. Jedna, bo pogotowie techniczne należało do niej wezwać, druga, bo kierowca poczuł, że nie można kolegi w potrzebie zostawić. Fajkę na odstresowanie na pętli Pracze Odrzańskie trzeba wypalić,a pasażerowie nie zając, poczekają. Przyjeżdża  w końcu trzecia w kolejności, 50 minut i 15 odmrożeń później. Nie, nie poszedłeś do domu po 10 minutach, nadzieja wszak umiera ostatnia, czekałeś. Dalszy ciąg tej mroźnej historii i Twoje przemyślenia na temat MPK nie nadają się do publikacji przed 22.
Nie wiem dlaczego to akurat wspomnienie przyszło do mej głowy jako pierwsze, gdy zadałam sobie pytanie: czym jest dla mnie Wrocław? Może to przez ten chłód zimowy. Może to jest tak, jak z nauczycielami – najlepiej pamiętasz tych najbardziej surowych? Może dlatego wspomnienie surowej zimy dźwięczy mi w głowie jako “the best/first of Wrocław”?

Zaraz za nim idą inne absurdy związane z komunikacją miejską. Wszak w 2007 roku jesteś człowiekiem, który mieszka na Maślicach, studiuje na Koszarowej a pracuje na Placu Grunwaldzkim. Codziennie masz materiał na film rodem z kanonu Barei. Nie dziwi Cię już to, że kierowca 403 pyta się pasażerów, czy on w zasadzie dobrze pojechał i czy przypadkiem nie powinien był skręcić w prawo 200 metrów wcześniej. Nie dziwi Cię to, że innego kierowcę musisz obudzić na pętli na Kozanowie, żeby w ogóle ruszył cztery litery i trochę więcej kół w swoim przegubowcu. Nie robi na Tobie wrażenia to, że pani motorniczy(a), która utknęła w korku tramwajowym, ma gdzieś prośby pasażerów, że oni by chcieli sobie tu na środku Żan Pola (plac Jana Pawła) wyskoczyć teraz, bo się spóźnią, a zapowiada się pół godziny stania do Kazimierza Wielkiego. To, że ma ich prośby gdzieś wyraża gromkim: “nikogo ku*** nie wypuszczę”  i podgłośnieniem na cały regulator radia, w którym akurat w tym momencie leci kawałek “Somebody that I used to know” w wykonaniu Gotye i Kimbry. I tak dalej.

Przenosimy się z roku 2007 do czasów bardziej modern. Mówisz bajos komunikacji miejskiej (no może oprócz weekendowego dojazdu na imprezę i powrotu nocnym, jeśli żulisz na taksówę) i wsiadasz do swojego auta. Myślisz: no,  to od teraz chłopaki z Paktofoniki zaśpiewają Tobie właśnie, że “Jesteś Bogiem”, dołączysz też do chórków zespołu  WWO, nucąc “mogę wszystko”. Od razu powiem tak: bardzo krótko będziesz tak myśleć. Bardzo szybko dojdzie bowiem do Ciebie, że z muzycznych odniesień za kółkiem zostaje Ci : “wszystko się może zdarzyć”, “highway to hell”, “road to hell” i generalnie to już po chwili wieziesz się pomału jak pewien raper, nie dlatego, że tak lubisz, ale dlatego, że zwyczajnie nie masz gdzie się rozpędzić.

A jak już dotoczysz się do nawigacyjnego “celu”, czeka na Ciebie kolejna misja to be accomplished (do wykonania znaczy się). PARKOWANIE. Czy ja mogę przeklinać na blogu? Hmm… w zasadzie znalezienie miejsca i wszelkie aktywności z parkowaniem związane dałoby się opisać bez problemu z użyciem tylko słów na “k”, “p” , skrótów takich jak “jpd”, itp. W wielu odmianach fonetycznych, z akcentami na różne sylaby. Mnogość możliwości ogólnie. Muzycznie: tu zdecydowanie Reni Jusis i “kiedyś Cię znajdę”.

Jeszcze 2 godziny temu myślałeś: wow, dorobiłem się, mam Fiata Grande Punto, w gazie, lat 10, 170 tyś km na liczniku, koni mechanicznych 77. Szczyt szczęścia. Teraz, po 30 minutach szukania miejsca, żeby przystanąć ,myślisz – zabierzcie to auto ode mnie, ja chcę w autobus!

Morał: mieszkajcie blisko pracy, rynku i najlepiej jeszcze blisko centrum handlowego, tak, żeby móc we wszystkie te miejsca dojść na własnych nogach. W innym przypadku, sorry, lekko nie będzie. Musicie się stać transpofajterami, żeby to przeżyć. Ninjami komunikacji. Tyle o tym.

Patrzę na ten wpis i myślę: zachowałam się jak klasyczny Polak, który zaczyna od narzekania. Mam nadzieję, że lekko humorystyczny rys opisu sprawi, że mimo wszystko nie będziecie się pochylać nad moimi perypetiami komunikacyjnymi we Wrocławiu z litością i gorzkim żalem. Bo prawda jest taka, że Wrocław jako miasto samo w sobie mi to wszystko wynagradza i na ten moment innego miejsca do życia w PL sobie nie wyobrażam. 

To Wrocław bowiem jest miastem, gdzie totalnie obcy Ci ludzie podejdą do Ciebie i Twojego towarzysza rozmowy w knajpie i postawią Wam karafkę wina, bo uważają, że bije od Was tak dobra energia, że aż nie mogą przejść obok tego obojętnie i chcą wznieść z Wami toast za Was i Was wyściskać. Tak zwany Random Act of Kindness.

To we Wrocławiu motorniczy obudzi Cię o 9 rano (po imprezie, z której wyszedłeś gdzieś tak o 5) i powie: “jest Pan naszym rekordzistą, przejechał Pan pętle 7 razy”.
To we Wrocławiu Ostrów Tumski zawsze sprawi, że zwolnisz na chwilę, żeby nacieszyć się jego klimatem. To we Wrocławiu, siedząc z najlepszym przyjacielem pod Pręgierzem, dokonasz takich analiz socjologicznych w temacie przechodzących ludzi, o jakich się filozofom, ups, socjologom nie śniło. To tu, na przystanku “Galeria Dominikańska” podejdzie do Ciebie totalnie obcy chłopak i zaprosi Cię na herbatę, bo chciałby Cię tak po prostu poznać. To tu grupa 7 latków, z plecakami większymi od nich samych, będzie, stojąc na przystanku koło Ciebie, rozprawiać o tym ile kalorii ma Snickers (gwarantuję Wam, nie dacie rady się nie roześmiać). To tu Twoja radość sięgnie zenitu, jak już zdążysz dobiec na tramwaj i motorniczy nie zamknie Ci drzwi przed nosem,i tym samym nie pokaże Ci tego akurat dnia wielkiego metaforycznego MPK faka (i nic to, że czasem nie zauważysz, że tramwaj jedzie do zajezdni i kończysz nie tam, gdzie chciałeś/ radość, że wsiadłeś działa mocniej).

Mogłabym namnożyć w głowie i na piśmie więcej przykładów “dobra”, jakie niesie za sobą Wrocław, niźli mamy tu krasnali, ale pisałabym dłużej niż jedzie się z Psiego Pola na Oporów o 16:30 i mogłoby to nas wszystkich zmęczyć. Zamiast tego ja skończę na dziś, a Wy pomyślcie choć przez chwilę ciepło o jakimś miejscu, które kochacie.

Z wyrazami dolnośląskiego szacunku,

H.

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *