Drogi Andrew z portalu randkowego,
jak opisać siebie w tysiącu słowach?
Jestem jedną z tych dziewczyn,
którym zawsze zimno
sypiam w swetrach w lipcu,
pod kocem się chowam.Jestem jedną z tych osób, co prawdopodobnie
Julia Marcell, Andrew
wybiorą rozwiązanie najbardziej wygodne,
choć w przyzwyczajeniu do pewnego komfortu
odzywają się czasem jakieś żądze pierwotne.
Generalnie w życiu nie lubię się powtarzać. Jak Michelle z ruchu oporu w serialu “Allo, allo”. Wyjątkiem jest jednak blog, gdzie po raz kolejny wpis muszę zacząć od dobrze znanego tu stwierdzenia: znowu chwilę mnie tu nie było.
Ale jak ten bumerang, czasem wypuszczony w dłuższą powietrzną trasę, powracam.
Julia Marcell i fragment utworu “Andrew” to idealne wprowadzenie do jednego z akapitów dzisiejszych Hawranowych wynurzeń słownych. Nawiązuje bowiem perfekcyjnie do kilku tygodni “spędzonych” przeze mnie w społeczności…aplikacji randkowej.
Generalnie jako człowiek typu analogowego, z wydrukowanymi
u Agaty z “dopiletero” wizytówkami w starym stylu, miałam fizyczny wręcz odruch “odrzucenia” przed założeniem konta
w apce. Zbieg różnych okoliczności i motywacyjny kopniak, od uprawnionej do tego osoby, sprawiły jednak, że…poszło. I się założyło wzięło.
Zacznę od tego, że Jiliian Turecki (zacna Pani Kołcz z JUESEJ) miała rację: pobyt w portalu randkowym to kejs porównywalny do chomika, który popitala w wiecznie kręcacym się kółeczku. Kółeczku rozczarowań niestety.
Raczej nie doczekam się współpracy reklamowej z aplikacjami tego typu, więc nie muszę się krygować.
W zasadzie to nawet nie jest wina portali per se, tylko niestety użytkowników jakich się do nich dopuszcza.
Zanim przejdę do kategoryzacji moich ulubionych typów juZERÓW, należy dodać, iż wybrałam do eksperymentu aplikację, gdzie po uzyskaniu tak zwanego macza (dwie osoby polubią nawzajem swoje profile) to kobieta musi napisać pierwszą wiadomość. Podobało mi się minimalizowanie ryzyka otrzymywania niekontrolowanych wiadomości, w których to będę wstydzić się za nadawcę.
Także sama, po wnikliwym sprawdzeniu “bio”, opisu zainteresowań i tym podobnych decydowałam komu poświęcić trochę energii.
Ale w kategoryzacji poniżej znajdziecie również te przypadki, do których nie miałam odwagi napisać, bo do eliminacji ich z krajobrazu wystarczyło mi deskrypszyn “about” lub zdjęcie.
Ale ale, do brzegu/esencji/sedna.
Wypunktujmy kogo Hawran spotkał na swej wirtualnej drodze:
- Duch, nie Kacper.
Zdecydowanie najczęściej występujący typ usera. W największym skrócie jego taktyka (nie na podryw… w sumie to nie wiem na co) to zniknięcie. Nie mówię tu o ziomkach, którzy nie odpisują na pierwszą wiadomość. Mówię o takich, z którymi prowadzisz konwersację na, wydawałoby się, przyzwoitym poziomie, po czym nagle: cisza. Królem był tutaj Andrzej (Andrew!), który pisał jak to boi się porzucenia/odrzucenia/ zostawienia po środku konwersacji, po czym użył techniki na… pogrzeb bliskiej osoby i już nie powrócił. #RIP - Talking stager/ stranger .
Talking stage to taki czas przed randką, kiedy starasz się ogarnąć w swojej głowie, czy warto dla drugiej osoby wystawić stopę za drzwi mieszkania. Próba przeanalizowania czy jest potencjał.
I to jest wszystko zrozumiałe. Jednakowoż część przypadków przeciąga ten etap niczym Martin Scorsese niektóre swoje filmy… #żebyniebyłoMartinabardzocenię
A niektórzy jeszcze idą w multitasking i łapio kilka srok za ogon, prowadząc wiele konwersacji naraz #testwielokrotnegowyboru #tymprzypadkomdziękujemy - Odważny mały miś.
Była kiedyś taka książka…
Odważny miś w aplikacji jest przypadkiem z drugiego końca osi niźli talking stager z punktu drugiego.
Misiowi nie zależy na tym, żeby odpowiedzieć na Twoją ładną i kulturalną wiadomość. BA! Nie zależy mu nawet na tym, by przywitać Cię jakimś “lamerskim” według niego: “Cześć”. Czy uwłaczającym “Dzień dobry”.
On w pierwszym zdaniu pisze (fakt z życia Hawranowego): jutro przeprowadzam się do Wrocławia. W drugim zdaniu zaś: podobają mi się Twoje…policzki. W trzecim zaś pojawia się coś czego nie będę tu cytować.
Propozycja prawie niemoralna. On wystawiłby stopę za drzwi mieszkania zanim zdążyłabym się objerzeć…
Próbowałam pomiędzy te 3 zdania wcisnąć nieco kultury, ale nadaremno.
Żądze pierwotne (patrz cytat Julii) u odważnego misia rządziły na pełnej.
Usunęłam konwersację i zostałam z do niczego nie potrzebną mi wiedzą, że człowiek z fetyszem policzków będzie grasował po Wrocławiu. #girlsbeaware - Typ: bądź moją…kozetką.
Dobrze widzicie. Nie kobietką. Kozetką.
Tu również mam przykład autentyczny. #nafaktach
Niby powinnam się spodziewać od pierwszych zdań, że to nie jest przypadek do dalszego rozważenia dla mnie (musiałam przemóc wewnętrznego purystę językowego jak zobaczyłam błędy ortograficzne w jego intro wiadomości #każdymaswojefiksacje #umniemaszwiedziećżesłowopókipiszesięprzezózamknięte), ale zdecydowałam się dać tej konwersacji szansę i już po kilku minutach wiedziałam przez jakie rzeczy ów Pan kozetka przechodził w swoim poprzednim związku, do której godziny spała jego była żona, ile musiał zarabiać żeby spełnić jej odzieżowe zachcianki (wyczuwam, że szła w żadory i jedwabie) i jak wyglądało ich pożycie…
Ponieważ nie jestem z zawodu psychologiem ani seksuologiem stwierdziłam: to jest czas na to by powiedzieć pas….#rymwdym - Pan: “zażenuję Cię pseudo-zabawnym opisem siebie”.
To są przypadki, gdzie do żadnej konwersacji nie doszło. Zaznaczam. Niemniej jednak, niczym suchary z Familiady, niektóre opisy zostają w głowie, jak szampan z rana Heleny Kołodziey.
W szufladzie: nie wiesz po jaką cholerę to pamiętasz, ale pamiętasz…
Tu mogłabym wymieniać i wymieniać, ale zostawianie tego na piśmie jeszcze bardziej przedłuży żywotność tych sucharów.
Przykładem niech będą Panowie, którzy uzupełniają zdanie brzmiące: Najkrótsza droga do mojego serca to:…. dziura w klatce piersiowej #sztrasburgerlubito
Czasem można spotkać łączony typ odważnego małego misia z żenującym opisem siebie i wtedy powstaje zdanie (przypadek autentyczny znów): Najkrótsza droga do mojego serca to …lodzik.
#mnieosobiściezmroziło - Typ “przesadnie familijny”.
W dużym skrócie na apce wrzuca zdjęcia ze swoimi dziećmi.
#nocomment - User z tajemnicą.
Po pierwsze nie podaje imienia. Przedstawia się jako Ciastek.
A zaraz później opisuje w bijo, że w zasadzie to jest żonaty, ale przecież żona nie musi o wszystkim wiedzieć. A zdanie: “Dogadamy się jeśli”… uzupełnia o …. “lubisz tajemnice … “ - Typy matematyczne.
Poszukują partnerek do trójkąta. - Szwarceneger konkretu.
“Szukam tylko młodszej laski. Ze starszymi mogę się jedynie przyjaźnić. Aaa i nie płacę za randki. Miej tego świadomość” (#dokładnyopispewnegopana)
lub
“obejrzałem diunę. obie części” , jako odpowiedź na piękną i długą wiadomość, w której niewielki element haczył o kino.
To tak z grubsza przypadki, które powielają się w tym świecie.
Przynajmniej w wersji, której ja doświadczyłam
Niemniej jednak, uważam, że w swoim krótkim acz intensywnym doświadczeniu socjo-apkowym, miałam sporo szczęścia.
Trafiłam tam bowiem na prawdziwe złoto. Ale nie takie próby 750 lub 585.
Na coś dużo cenniejszego: złoto człowieka.
Gdyby chcieć go opisać w największym skrócie to powiedziałabym, że jest to zaprzeczenie przypadków z punktów powyżej.
Po pierwsze, miał prawdziwie zabawny opis. Mało tego, miał opis, który niezwykle pomagał przełamać się dziewczynie z pierwszą wiadomością.
Komunikacja od startu szczera, bez barier, inteligentna (mam słabość do ludzi, którzy wiedzą jak użyć słowa “epistolarny”), spotkanie ustawione konkretnie, nikt nikogo nie wystawił. Rozmowa możliwa na każdy, nawet niewygodny temat. I masa doskonałej muzyki jako soundtrack w tle.
Dodatkowo, chyba nikt nigdy w pierwszej wiadomości do mnie nie użył symboliki religijnej. Pierwsze zdanie brzmiało bowiem: “Chryste Panie, ale mi teraz zaimponowałaś”. #siłyboskieikomplementdlaego #czymożnalepiej
Miłośnikom romantycznych komedii niestety może być teraz trochę smutno, bo nie przerodziło się to w relację z gatunku romantisz.
Ja zaś (choć nie powiem, cheesy rom-com jest moim guilty pleasure) jestem niezwykle szczęśliwa, bo dzięki apce znalazłam człowieka, którego pewnie nie miałabym szans poznać w realu,
a który ma szansę stać się moim przyjacielem na życie. Zostawiam to na kartach bloga, także (you know who you are): nie spierdol tego 🙂
Tyle o apkach.
Myślę, że to jednorazowe poświęcenie im przestrzeni tutaj.
Żeby trochę odetchnąć, wróćmy do dobrze nam znanego z kart tego bloga, świata szoł-bizu i świata bez bizu i szoł czyli podsumowania (w kolejnych punktach) co tam się działo w ostatnich miesiącach. A konkretnie co zapadło mi w pamięć, bo na przykład wywaliło mi skalę krindżometru…
- Pamiętacie z ostatniego wpisu mego wzmiankę i ostrzeżenie przed warsztatami w Oddechowie, gdzie można było poddać się oczyszczeniu w duchu szamanik brefłork, spalić ciuchy i siebie ze wstydu za “jedyne” 1699 zł. No to trzymajcie się poręczy foteli!
Pani, która organizowała ten kurs poszła później w warsztaty dla par (jak dobrze liczę to przynajmniej 3398 zł od zgłoszenia). Można było odnaleźć ze swoim jing idealne jang, angażowana była w to joni i oczywiście pe-el-eny.
Ale jak to bywa z okładką Vivy ( casus: pokaż się z partnerem na okładce i opowiadajcie o tym jacy jesteście szczęsliwi a za chwilę banieczka miłości pier…dyknie) także i tu okazało się, że po warsztatach “wzorcowy” związek Pani organizatorki legł w gruzach.
Czy zatem uczestnicy kursów mogą domagać się teraz zwrotu kosztów? Jak przyjdzie im teraz żyć? Jak organizatorka kursu się podniesie po druzgocącym rozstaniu? Tak wiele pytań, tak niewiele potrzebnych mi tu odpowiedzi.
Potwierdzam tylko morał z ostatniego wpisu: można znaleźć tysiąc pięćset lepszych sposobów na wydanie takiej kasy. Ja dla przykładu za chwilę muszę OC zapłacić za samochód. I asistansa, jakby laweta była potrzebna. To jakoś wyjdzie podobna kwota, a przynajmniej przejadę się autem a nie przejadę się na poradach z szemranego seminarium.
Pamietam bowiem lekko przeinaczone przez mojego tatę hasło: “pamiętaj, żebyś się nie wykitowała” .. (wykitować=dać nabrać) - Ostatnio nawiązywałam do Pani od fo-pa, która wskazywała nam etyczną drogę prawidłowego spożywania bananów. Ale zanim je zjemy trzeba je przytachać do domu. Razem z cebulą, ziemniorami i innymi kilogramami dóbr konsumpcyjnych. I tu ze złotymi radami przybiega Pani Maja S.
Na co dzień próbująca w TV odmładzać kobiety (z różnym skutkiem).
W przerwie tego procesu zdecydowała się wziąć udział w spocie, który pokazuje jak stylowo dźwigać siaty. Co prawda po przepakowaniu ziemniaków do fensi toreb wygląda jakby jej kręgosłup miał za chwilę siąść i nie wygląda to zachęcająco, ale może jakaś aspirująca Grażyna się na to złapie. #Hawrannotapproved #śmierdzicebulą - Od ostatniego wpisu mieliśmy po drodze: Boże Narodzenie, rozdanie Oscarów, Wielkanoc i majówkę. Z tego zakresu zdarzeń chciałabym podkreślić fakt, iż ominął mnie news o istnieniu filmu: Miłość, uprzedzenie i jemioła. #niepowiedziałnikt
- Pojedynki na gangi pluszaków/gówniaków pomiędzy dyskontami przybrały ostatnio wymiar zgoła mniej zabawny. Wyższość Kalafiora Krzysia nad innymi nagrodami za punkty to już pluszowa przeszłość. Teraz mamy wojnę na banery i długość paragonów. Na lokalnym targowisku spokojniej (walka jedynie o miejsce w kolejce). #zostajęprzyprodukcielokalnym #MadgaGesslerlubito
- Mój przyjaciel, Starski, nadal nie wynalazł filtra, który po zaaplikowaniu do mózgu (billgejtslubito)będzie podświetlał na ulicy na zielono naszych potencjalnych ziomków, wciąż więc trzeba filtrować, zawodnym czasem, ludzkim okiem.
- Wciąż nie dorosłam do whisky, opery i czarnej kawy. Mistrzem riposty w internecie jest niezmiennie Remigiusz Mróz. Na vinted nadal królują Grażyny promocji. #pewnerzeczysąkonstans
- Nadal jeżdzę Toją Jaris, rocznik 2007. #toyociaranierzepiara
Moje auto chyba podsłuchało jak mówiłam, że “kiedyyyś to było i na stacji benzynowej czuć było zapach paliwa a teraz tylko zapach hot dogów, kawy i porażki przy płaceniu”…
I zaczęła mi Toyota pachnieć paliwem, co oznacza na ten moment, że zapewne czeka mnie la-droga naprawa filtra paliwowego, bo nie dość, że auto mi się dusi od czasu do czasu to co za dużo zapachu paliwa to jednak nie zdrowo. #carefulwhatyouwishfor - Zaniedbałam ostatnio czytanie książek. Z wyjątkiem tej pod tytułem “Pociągi”, by Byron Barton, dzięki której tak ze 3 razy dziennie wołam z konduktorem “Odjaaazd”.
- Jak u Michała W, w wybitnym utworze “Filiżanka” : wciaż, gdy “piję kawę jest cudownie”, planowane wakacje to raczej tryb a lot excluded niż all inclusive, kanapki nadal z glutenem, a słowo futrować nadal w top 3 synonimach procesu jedzenia.
Na koniec jak zwykle garść porad:
Uważajcie na komplemenciarzy policzków.
Rozkładajcie dobrze ciężar zakupów pomiędzy siaty.
Nie dajcie się wykitować!
Rigardsy!
Hawran