Logiczna geneza “czystego nonsensu”

Już od momentu przebudzenia, każdy z nas, zanim jeszcze zdoła porządnie otrząsnąć się z marzeń sennych fazy REM, ma przed sobą rząd decyzji do podjęcia. Ot choćby: wstać teraz czy też może dać się skusić opcji “drzemka”, którą niecnie podpowiada nam budzik w telefonie? Wypić kawę czy sok pomarańczowy? W co się ubrać? Czy dziś nie jest przypadkiem dobry dzień na wykorzystanie urlopu na żądanie? I tak dalej i tak dalej, aż do wieczora, gdy zastanawiamy się na przykład czy już powinniśmy iść spać, czy też może jeszcze raz zajrzeć na fb lub obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu.

Wybory, decyzje, rozstrzygnięcia – otaczają nas dosłownie na każdym kroku. Klasyfikować je można przeróżnie – na te racjonalne i te pod wpływem emocji podjęte, na te ważne w naszym mniemaniu i te bardziej błahe.  Na te, które mogłyby stać się materiałem na osobny wpis, jak na przykład codzienny damski dramat poranny pod tytułem: w co się ubrać? i na te, o których rozpisać za bardzo by się nie dało.

Jedna z brytyjskich aktorek, (co to jej imię po polsku brzmiałoby Emilia, a nazwisko nosi to samo, co pewien piosenkarz usilnie próbujący nam kiedyś wmówić za pomocą swojego utworu, że jesteśmy “beautiful”), powiedziała niegdyś, że wg niej jedną z trudniejszych decyzji, jakie musiała podjąć w życiu była ta dotycząca nadania imienia swojemu dziecku.  I choć nazwanie domeny/bloga/ strony/itp. niesie z sobą mniejszą “wagę” odpowiedzialności, a przynajmniej łatwiej jest zmienić taką nazwę, niż imię dziecka w USC, to i tak decyzja pod tytułem “jaka nazwa dla bloga będzie najbardziej odpowiednia?” to nie było dla mnie, cytując pewien polski kabaret: “takie hop siup, ani takie hip hop, ani nawet hula-hop”.

Od kilku lat w wirtualnym świecie mamy do czynienia z totalnym ilościowym wariactwem: mnogość wszystkiego o wszystkim. Jedynym wyjściem, jeżeli chce się do tegoż uniwersum dołączyć, jest pisanie: samodzielne/ o tym, co naprawdę nam w duszy gra. Obronić się można tylko oryginalnością naszego DNA przełożonego na litery, obrazy, dźwięki, etc. Wtedy, nawet jeżeli nie trafimy do jakichś szaleńczo dużych grup docelowych, to i tak będziemy mogli być z siebie dumni. Bo będzie to nasze, nie-odtwórcze, bo będzie PRAWDZIWE.  Jak już uświadomimy sobie ten fakt, to nazwa bloga, strony czy innego medium powinna zwyczajnie podążyć za tym, co w naszej duszy wybrzmiewa. I już! I mamy to!

Jak dotarłam do tego, co dźwięczy w mojej akurat duszy?

Cofnijmy się w czasie o kilkanaście miesięcy. Jest wieczór, zimowy. Luty chyba. Przede mną sterty zapisków na kartkach papieru, luźnych myśli, słów- kluczy. W dłoniach kubek z herbatą typu earl grey. W głowie głosy – muszę to przelać w większe formy, w formy rozbudowane. Połączyć małe strumienie myśli w jeden większy. Żeby ze słowem pracować, obcować i nie przestawać. Bo przyjemność to sprawia zwyczajnie.  I rozwija.I między łykami herbaty dochodzą wspomnienia tego, co już tworzone kiedyś przeze mnie było: a to recenzja filmowa, a to wrażenia po przesłuchaniu płyty, a to motoryzacyjny blog. Wszystko radość generowało. A tu by się jeszcze teraz chciało o ludziach cudownych, spotkanych gdzieś na życiowych ścieżkach wspomnieć. Bo poczucie jest silne, że warto. Żeby wiedza o nich szła w świat. I śmiesznych historii trochę w głowie czeka na opowiedzenie. I tak się nakłada tego coraz więcej i więcej z każdą sekundą, kolejne wagony doczepiają się do lokomotywy pomysłów, aż w końcu dochodzę do wniosku, który chyba nawet na głos wypowiadam:  toż tu nie ma logiki!  W znaczeniu jednej  spójnej linii bazowej. Jest chaos, pozornie sensu brak, tematyka niejednoznaczna. Więc umysł mój łapie się tego braku sensu i przetwarza go na słowo nonsens. Potem w nanosekundzie do słowa nonsens dołącza słowo “czysty”, bo samo słowo nonsens zwyczajnie mi nie wystarcza i nie wiedzieć kiedy, bum(!),  pojawia się nazwa dla bloga. Herbata stygnie a ja myślę: “genialnie – pod takim szyldem można pisać o wszystkim i niczego nie trzeba klasyfikować i z niczego nie trzeba się tłumaczyć”.  Nazwa to całkiem logiczna dla nie-logicznego (w znaczeniu spójności tematyki) materiału. Eureka! – powiedziałby Archimedes. Ja zaś tamtego dnia, dopijając zimną już całkiem herbatę, rzekłam sobie wtedy po cichu pod nosem: paradoks. Bo bardzo lubię to słowo.

H.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *